Witold Doroszewski
Urodzony 1 V 1899 w Moskwie. Studia językoznawcze na Uniwersytecie Moskiewskim (1917), później na UW (1918–1923), asystent w Katedrze Języka Polskiego (1924–1927). Doktorat na UW (1925). Studia uzupełniające w École Nationale des Langues Orientales Vivantes w Paryżu (1927–1929). Habilitacja na UW (1928), docent w Katedrze Języka Polskiego, kierownik Katedry (1930–1968). Profesor UW (1930). Dyrektor Instytutu Fonetycznego UW (1935–1939). W czasie okupacji uczestnik tajnego nauczania. Wykłady gościnne m.in. na uniwersytecie w Brukseli (1934), University of Wisconsin (1936–1937, twórca Katedry Języka Polskiego), Collège de France w Paryżu (1939), w Oksfordzie, Leeds i Londynie (1958).
Językoznawca; badania w dziedzinie dialektologii, słowotwórstwa, fonetyki, semantyki, leksykologii i dydaktyki języka polskiego; twórca warszawskiej szkoły dialektologicznej.
Współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Językoznawczego (1925). Członek TNW (1930), PAU (1947), PAN (1952). Zastępca przewodniczącego Komitetu Językoznawstwa PAN (1954–1966 i 1969–1974), kierownik Pracowni Dialektologicznej PAN (1954–1969). Członek Międzynarodowego Komitetu Slawistów i Polskiego Komitetu Slawistów.
Zmarł 26 I 1976 w Warszawie.
Język polski w Stanach Zjednoczonych A.P., Warszawa 1938; Słownik języka polskiego, Warszawa 1958–1969 (red. nacz.); Studia i szkice językoznawcze, Warszawa 1962; Elements of Lexicology and Semiotics, Berlin-New York 1973.
B. Falińska, Witold Doroszewski (1899–1976), „Rocznik Mazowiecki” 2008, t. XX, s. 64–71.
W latach 50. i 60. ubiegłego wieku prof. Witold Doroszewski był w Polsce jedynym powszechnie znanym językoznawcą. Popularność, a także autorytet, zawdzięczał radiu, a dokładniej Radiowemu Poradnikowi Językowemu, nadawanemu regularnie w Programie I Polskiego Radia. W epoce przedtelewizyjnej stanowiło ono najpopularniejszy środek przekazu, było powszechnie słuchane, a osoby, zwłaszcza te z tytułem profesora, które w nim występowały, zyskiwały prestiż i powszechne zaufanie. Na Radiowy Poradnik Językowy czekało się i w skupieniu słuchało charakterystycznego głosu prof. Doroszewskiego, odpowiadającego na pytania słuchaczy. Zwykle zaczynało się to od zdania: „Obywatel Iksiński z Igrekowa pyta...”. Po czym następował spokojny i bardzo erudycyjny wywód, czasem dość zawikłany, ale zawsze prowadzący do jasnej konkluzji. Dla słuchaczy prof. Doroszewski to był Ktoś, prawdziwy uczony, znawca historii wyrazów i form wyrazowych, propagator dobrej polszczyzny, subtelnie korygujący mylne i zbyt zapalczywe sądy czy niewłaściwe oceny faktów językowych.
Ta popularność wywodząca się z audycji radiowych powodowała, że na zdanie uczonego powoływano się często w sporach o kwestie językowe, czasem nawet nadużywając jego imienia. W czasie zimowej olimpiady w Innsbrucku w 1976 roku jeden z komentatorów radiowych powiedział, że prof. Doroszewski potwierdził, iż formą dopełniacza jest: Innsbrucku (co zresztą odpowiada prawdzie); nie wiedział tylko ów dziennikarz, że przywoływany prof. Doroszewski od kilku dni już nie żył... (potem komentator tłumaczył, że chodziło mu o zdanie profesora wyrażone w Słowniku poprawnej polszczyzny pod jego redakcją). Miarą popularności są także – jak wiadomo – parodie tekstów osób znanych. Takiej parodii swojej odpowiedzi na pytanie słuchacza doczekał się i Witold Doroszewski. Jeszcze za jego życia krążył w różnych środowiskach rzekomy tekst jego porady radiowej: „Obywatel Jan Kowalski pyta, czy forma szachuje jest poprawna. Otóż z gramatycznego, powtarzam: z gramatycznego punktu widzenia nie można tej formie nic zarzucić. Jednakże czyż nie można powiedzieć uprzejmiej: Cisza, panowie?”.
W kręgach inteligenckich prof. Doroszewski był znany przede wszystkim jako inicjator i redaktor naczelny Słownika języka polskiego, który jest powszechnie nazywany „słownikiem Doroszewskiego”. To wielkie, dziesięciotomowe dzieło zostało pomyślane jako swoisty thesaurus polszczyzny od połowy XVIII do połowy XX wieku. Przygotowania do niego rozpoczęły się od kompletowania zespołu redakcyjnego oraz przedstawienia założeń teoretycznych i metodologicznych, w dużej mierze autorstwa Profesora (O Witoldzie Doroszewskim tak właśnie mówili wszyscy jego uczniowie i współpracownicy: Profesor. I chociaż tytuł ten nosiło potem jeszcze kilku językoznawców, dla grona lingwistów warszawskich Profesor był tylko jeden – Witold Doroszewski). Działo się to w 1950 roku, w czasie gdy nasilała się propaganda socrealistyczna, a kultura narodowa była poddawana wyjątkowo silnej presji politycznej. Nie pozostało to bez wpływu na opracowywanie słownika. Zeszyt próbny, wydany w 1953 roku, wywołał dyskusję w środowisku literackim, wzbudził zastrzeżenia m.in. Marii Dąbrowskiej, która oceniła go nieprzychylnie, nie znając kulis jego powstania. W swoich Dziennikach pisała zarówno o tej krytyce, jak i o jej wyjaśnieniu danym jej później przez Witolda Doroszewskiego: „Przesłano nam Zeszyt Dyskusyjny Słownika Współczesnego Języka Polskiego. Bardzo zły, budzi mnóstwo zastrzeżeń, a nawet sprzeciwów. Ponieważ zaproszono do dyskusji, a ta sprawa mnie obchodzi, opracowałam krytyczną rozprawkę o tym zeszycie i zaproponowałam to do wygłoszenia na Sekcji Prozy Związku. [...] Przyszłam więc w oznaczony dzień i ową, bardzo zresztą kurtuazyjną krytykę Zeszytu Dyskusyjnego wygłosiłam. [...] Mówców było sporo i tęgich, m.in. świetnie mówił Wat. [...] Zastanowiły mnie dwie osobliwe rzeczy w przebiegu tego zebrania. 1) Że komuniści (pisarze) nabrali wody w usta i nie rzekli ni słowa w obronie słownika. 2) Że dwoje członków Komitetu redakcyjnego (partyjnych): dr Mayenowa i Zabłudowski zabrali głos tylko po to, aby się odżegnać od Zeszytu Dyskusyjnego. [...] Następnego dnia, już o 9-tej wieczorem, ku mojemu zdumieniu przyszedł do mnie prof. Doroszewski i zapytał mnie, czy owo zebranie Sekcji Prozy było zorganizowaną i ukartowaną akcją przeciw Słownikowi? Otwarłam szeroko oczy i nie bardzo zrozumiałam, o co mu idzie. Wtedy opowiedział mi zakulisowe sprawy słownika i nagle zrozumiałam rzeczy, które zastanawiały mnie w czasie zebrania. Otóż ściślejsza redakcja Słownika, a przede wszystkim on sam, mają wrogów w IBL-u, z którego rekrutuje się znaczna część szerszego komitetu redakcyjnego. Ci ludzie [...] są głównymi rzecznikami i autorami takiej postaci Słownika, jaką zademonstrował nam Zeszyt Dyskusyjny. Oni to przeforsowali ów znikomy procent źródeł literackich, oni usiłowali wyrzucić w ogóle ze Słownika poetów, oni nafaszerowali go szpetną polszczyzną z cytatów z prasy i z tekstów urzędowych itp. W trakcie tej ich roboty pojawiła się rozprawa Stalina o językoznawstwie. Wówczas natychmiast zmienili pogląd, a że ów antyliteracki, prasowo-polityczny charakter był już początkom słownika nadany, po prostu odżegnali się od Zeszytu Dyskusyjnego i usiłują odpowiedzialność za wszystko złe zrzucić na Doroszewskiego. Ja zaś, o niczym nic nie wiedząc, mimo woli poszłam im w tym na rękę”1.
Interwencja cenzury czy „czynnika partyjnego” spowodowała też, że w słowniku nie wolno było zastosować oznaczenia „rel.” – kwalifikującego wyraz do rejestru słownictwa religijnego; zamiast tego musiano użyć ogólniejszego i rozmywającego istotę rzeczy kwalifikatora „kult.” – kultowy. Z powodów politycznych nie dopuszczono też np. do tego, by w słowniku pojawiły się cytaty z dzieł Józefa Piłsudskiego.
Mimo tych trudności i ograniczeń „słownik Doroszewskiego”, który wychodził w latach 1958–1969, stał się dziełem pomnikowym. Jest to do dziś najobszerniejszy słownik polszczyzny ogólnej, zawierający prawie 125 tysięcy wyrazów hasłowych, bogaty w związki frazeologiczne i znaczenia przenośne, a przede wszystkim przynoszący ogrom materiału językowego w formie cytatów z różnorodnych tekstów pisanych w ciągu dwóch stuleci. Stanowi niewątpliwie opus vitae Witolda Doroszewskiego, choć językoznawcy cenią go równie, a może nawet bardziej, za inne dzieła.
Drugim wielkim dziełem leksykograficznym, powstałym pod kierunkiem Doroszewskiego w ostatnich latach jego życia, był Słownik poprawnej polszczyzny. Opracowano go dlatego, że dawny, przedwojenny jeszcze, słownik poprawnościowy Stanisława Szobera, mimo modernizacji dokonanej w nim w latach 50. przez zespół pod kierownictwem Doroszewskiego, stał się już bardzo nieaktualny: norma językowa zmieniła się bowiem znacznie w czasach powojennych. Nowy słownik poprawnościowy, nad którym czuwał Witold Doroszewski, był wprawdzie redagowany głównie przez jego uczennicę, prof. Halinę Kurkowską (pełniącą formalnie funkcję zastępcy redaktora naczelnego), ale znalazły się tu rozwiązania zgodne z rozstrzygnięciami zawartymi w dwóch tomach pracy O kulturę słowa2 (były to spisane radiowe porady językowe Doroszewskiego). Słownik ten skodyfikował na ponad 30 lat polską normę językową i stał się przewodnikiem po dobrej polszczyźnie dla kilku pokoleń Polaków. Dopiero gwałtowne zmiany w rzeczywistości, które zaszły pod koniec XX wieku i znalazły odzwierciedlenie w języku polskim, spowodowały konieczność opracowania nowego słownika poprawnej polszczyzny (wyszedł w roku 1999).
Witold Doroszewski wielokrotnie przedstawiał swoje poglądy na kulturę języka, którą rozumiał o wiele szerzej niż tylko poprawność językową, a zwłaszcza walkę z błędami. Pisał: „Pojęcie pracy nad językiem ma dla bardzo wielu osób treść czysto negatywną: ta praca bywa rozumiana przede wszystkim jako walka z błędami, wyplenianie chwastów z ojczystej niwy, tępienie obcych naleciałości, obrona języka przed spaczeniem jego linii rozwojowej”3.
Tymczasem: „W każdej dziedzinie życia należy się opierać na wartościach pozytywnych, a nie negatywnych, należy więcej dbać o to, by krzewić dobro, niż o to, by tępić zło. Ten postulat może mieć zastosowanie zarówno w pedagogice, jak i w metodologii myślenia, jak wreszcie w zakresie spraw językowych. [...] Niepopełnianie błędów językowych jest oczywiście rzeczą ważną, powinno ono jednak być pochodną ogólnej kultury językowej, której nie da się kształtować za pomocą nakazów i zakazów”4.
Słuchacze – korespondenci Radiowego Poradnika Językowego – zarzucali czasem uczonemu zbytni liberalizm i to, że często nie dawał rozstrzygnięć jednoznacznych co do poprawności form językowych. Profesor bronił się, tłumacząc, że nieraz nie można dać odpowiedzi typu tak – nie, gdyż obie formy mogą być poprawne, uzasadnione historią języka, tendencjami rozwojowymi lub pochodzeniem regionalnym. Nie podzielał też opinii – wyrażanej przez korespondentów purystów – że błędami językowymi należy się przejmować: „[Korespondent] daje wyraz pewnemu żalowi do mnie za zbytnią tolerancję wobec błędów językowych, za to, że ja – jak to formułuje korespondent – nie każę się zbytnio przejmować błędami językowymi. Wydaje mi się, że byłoby gorzej – i nawet w ogóle nie miałoby sensu – gdybym kazał się przejmować błędami językowymi. Każdy mógłby powiedzieć, parafrazując wieszcza, że „takiego rozkazu” jego pamięć ani serce nie posłucha”5.
Co ciekawe, liberalizm w ocenie zjawisk językowych widzieli w poglądach Doroszewskiego także niektórzy intelektualiści. Dąbrowska w cytowanych już Dziennikach pisała: „Po prof. Doroszewskim jestem chyba największym liberałem językowym”6.
Profesor ujmował kwestie językowe w ścisłym powiązaniu z człowiekiem, z jego życiem duchowym i stosunkami, w jakie wchodzi z innymi ludźmi: „Język jest jedną z form zachowania się człowieka w środowisku społecznym, jedną z form jego działania. Dlatego też językoznawstwo, którego przedmiotem badania jest człowiek jako istota mówiąca, jest nauką nie tylko historyczno-porównawczą, ale i społeczno-pedagogiczną [...]. Celem pracy wychowawczej w zakresie języka jest powiększanie sprawności w posługiwaniu się nim jako narzędziem myśli i działania. Od stopnia tej sprawności w życiu naszym zależy bardzo wiele – zarówno w sposobie widzenia świata, jak i w stosunkach z ludźmi”7.
Ten teoretyczny pogląd na istotę języka i językoznawstwa uzasadnia to, dlaczego Doroszewski niechętnie odnosił się do modnej nowości naukowej lat 30. i 40. – strukturalizmu. Zniechęcało go do tego kierunku skupienie się na relacjach wewnętrznych, niechęć do badań semantycznych, a przede wszystkim oderwanie od człowieka jako podmiotu mówienia. Dziś można stwierdzić, że jego poglądy ogólnojęzykoznawcze były bliskie współczesnemu kognitywizmowi, z jego tendencją do interdyscyplinarności (pisał o jedności bio-psycho-socjalnej człowieka) i wszechstronnego ujmowania zjawisk. A kiedy czytamy we wstępie do Słownika poprawnej polszczyzny, że „język często bywa nazywany zbiorem wygasłych metafor”8, to jest to przecież sąd, którym wyprzedził o kilkadziesiąt lat sztandarowe hasło kognitywizmu.
Takie właśnie holistyczne ujmowanie zjawisk językowych było charakterystyczne dla pracy naukowej Witolda Doroszewskiego od samego początku jego kariery. Ciekawym tego przejawem było jego zainteresowanie gwarami ludowymi i kulturą nosicieli tych gwar. Najstarsi językoznawcy warszawscy do dziś podkreślają to, jak dużą rolę w ich życiu naukowym odegrały wyprawy dialektologiczne – wyjazdy w teren po to, by spisać zanikające gwary ludowe. Grupa pod przewodnictwem Doroszewskiego, wyposażona w opracowane przez niego kwestionariusze gwaroznawcze, przemierzała Mazowsze, Warmię, Mazury i tereny Ostródzkiego w latach 50. XX wieku. Zebrane wówczas materiały są do dziś opracowywane w pracowniach dialektologicznych PAN.
Bardzo cenił gwary, podkreślał, że stanowią one integralną część polszczyzny, niedostatecznie jeszcze zbadaną, ciekawą, a odchodzącą w przeszłość: „Inteligent, zwracający swoją uwagę ku gwarom, będzie przez dłuższy czas się dziwił, jak wielu wyrazów języka polskiego dotychczas nie znał [...]. Historia znaczeń wyrazów i samych wyrazów pozostaje w bezpośrednim związku z historią środowisk tych wyrazów używających. W historii zaś tych środowisk dokonywają się przekształcenia, w życiu wsi zachodzą procesy scalania się, które nieuchronnie odbijają się w języku. Z tym musi się liczyć każdy pragnący poznawać gwary. Wiele faktów gwarowych może na język literacki wpływać ożywczo, w wielu wypadkach jednak te fakty będą się coraz bardziej stawały faktami muzealnymi”9.
Jak podkreślają uczestnicy tych wypraw dialektologicznych, profesor miał łatwość nawiązywania kontaktów z prostymi ludźmi, umiał z nimi się porozumieć. „Było coś niezwykłego – pisała uczennica Doroszewskiego, prof. Barbara Falińska – w Jego postawie, pełnej szacunku dla swojego rozmówcy, bez cienia wyniosłości, którą mógł uzasadniać sam Jego majestatyczny wygląd. Kiedyś nasza grupa zatrzymała się przy osobach kopiących torf, z którymi Doroszewski nawiązał rozmowę. W pewnym momencie podeszła do mnie matka gospodarza i powiedziała: Ten pan profesor to musi być człowiek bardzo wielki. Zapytałam, dlaczego tak sądzi i usłyszałam odpowiedź: bo on tak umie uszanować prostego człowieka”10.
Majestatyczny wygląd. Istotnie, był wysokim, przystojnym mężczyzną, o nieco zwalistej budowie, przenikliwych orzechowych oczach, lekko falowanych włosach, dość bujnym, ale zawsze przystrzyżonym, wąsie i charakterystycznym niskim głosie. Ciepło pisała o nim cytowana już Maria Dąbrowska: „Dla Doroszewskiego mam bardzo dużo sympatii i jako dla uczonego, i jako dla człowieka (notabene – bardzo pięknej urody)”11. „Mimo że nie zawsze zgadzam się z Doroszewskim w rzeczach języka, w nim jedynym pośród rzeczoznawców czuję żywego człowieka. Może tu gra rolę i sympatia do jego powierzchowności, a nawet do jego sposobu zacinania się w mowie”12.
Kiedy Witold Doroszewski szedł Krakowskim Przedmieściem, wspominał jeden z jego młodszych uczniów, od razu było widać, że to kroczy Profesor. Roztaczał wokół siebie aurę szacunku i stosownego dystansu, jednak w bliższych stosunkach okazywał się bezpośredni, życzliwy i zawsze chętny do pomocy. Miał umiejętność gromadzenia wokół siebie grona pracowitych i oddanych mu uczniów, którzy przechodzili przy nim całą drogę kariery naukowej: od studenta do profesora uniwersyteckiego. Oddajmy znowu głos jego uczennicy: „Jako zwierzchnik Profesor był wymagający, ale też życzliwy i serdeczny. Dlatego kochaliśmy naszego Profesora i nie chcieliśmy Mu zrobić najmniejszej przykrości, ponieważ przeżywał je proporcjonalnie do źródeł, z których pochodzą, to znaczy, że jako bardziej przykry odczuwał zawód ze strony osób bliskich; przede wszystkim nie chcieliśmy zawieść jego zaufania, którym nas obdarzał [...]. Cechowała Go nieprzeciętna kultura i życzliwość w stosunku do ludzi. Uwagi krytyczne co do osiągnięć w pracy przekazywał zazwyczaj w swoim gabinecie, w cztery oczy, zawsze z wielkim opanowaniem i wyrozumiałością”13.
Wszyscy, którzy znali Doroszewskiego, wiedzieli o jego punktualności. „Godzina ósma zero zero, to godzina ósma zero zero, a nie ósma zero trzy” – powiedział (nie wiem, czy żartobliwie), gdy kiedyś spóźniłem się na jego wykład o te trzy minuty. Ale żartobliwie mawiał też, że punktualność nikomu nie szkodzi... poza osobą punktualną.
W wielu wspomnieniach podkreśla się bowiem to, że był człowiekiem pogodnym, a nawet wesołym. Na spotkaniach towarzyskich (zazwyczaj przy dobrym winie, którego był koneserem) sypał dowcipami i anegdotami w kilku językach, ładnie śpiewał, recytował wiersze, niekiedy swoje, zwykle dowcipne. Imieniny obchodził w dniu patrona swojego drugiego imienia: Jana – 24 czerwca. Kiedy jego mieszkanie na Sewerynowie (tuż za bramą boczną Uniwersytetu Warszawskiego) było za małe, by pomieścić gości, wyprawiał przyjęcie na swoim jachcie. Pasją Doroszewskiego poza językoznawstwem było bowiem żeglarstwo: miał stopień kapitana jachtowej żeglugi wielkiej. „Chyba w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim albo trzecim, wspominał syn, prof. Jan Doroszewski, kupił dziesięciometrową otwartą jolkę, którą pierwszy przepłynął Wisłą z Warszawy do Gdańska, a potem żeglował po Zatoce Gdańskiej i wypływał na pełne morze. Był członkiem Polskiego Yacht Clubu”14.
Drugą pasją Doroszewskiego była jazda na motocyklu: przed wojną, kiedy jako młody profesor przyjeżdżał nim na uniwersytet, budził niejakie zdziwienie. Po wojnie jeździł motocyklem na wiele badań dialektologicznych, sam prowadził i zdarzyło się, że jego asystenta, którego woził na tylnym siodełku, wzięto w pewnej miejscowości, gdzie przyjechał na odczyt, właśnie za Profesora, jego zaś za asystenta-kierowcę.
Interesującym epizodem w życiu naukowym Doroszewskiego były jego staże zagraniczne. Jako stypendysta wyjechał w połowie lat 20. (przygotowywał wtedy rozprawę habilitacyjną z historycznego słowotwórstwa polskiego) do Paryża do École Nationale des Langues Orientales Vivantes. Był tam lektorem języka polskiego, a jednocześnie studiował język serbski oraz czeski i uzyskał dyplomy z tego zakresu. Jeszcze ciekawszy był jego wyjazd (na rok akademicki 1936/1937) do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie w stanie Wisconsin wykładał na nowo utworzonej katedrze języka polskiego na uniwersytecie w Madison. Jednocześnie badał język, jakim posługują się polscy emigranci w USA; wyniki swoich studiów opublikował po powrocie do Polski w pionierskiej książce dotyczącej polszczyzny poza granicami kraju: Język polski w Stanach Zjednoczonych A.P.
Ten wyjazd do USA był tylko przerywnikiem w karierze naukowej prof. Doroszewskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował tu po przyjeździe z Rosji (urodził się w roku 1899 w Moskwie) w latach 1918–1923. Studia zakończył doktoratem z filologii polskiej (rozprawa: O znaczeniu dokonanym osnów czasownikowych (słownych) w języku polskim) i rozpoczął pracę jako asystent prof. Stanisława Szobera w katedrze języka polskiego UW. Habilitację zrobił bardzo szybko, bo w 1928 roku (pamiętamy, że rok spędził w tym czasie na stypendium w Paryżu, gdzie pracował bardzo owocnie, ale w zupełnie innym charakterze – jako lektor i student), i w następnym roku został docentem. Wtedy też, kiedy Szober objął katedrę językoznawstwa indoeuropejskiego, 30-letni Doroszewski stanął na czele katedry języka polskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Rok później został profesorem nadzwyczajnym, a w roku 1938, a więc przed czterdziestym rokiem życia, był już profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Warszawskiego.
W okresie okupacji hitlerowskiej prowadził wykłady i ćwiczenia na tajnym uniwersytecie. Jego studentami byli m.in. poeci Krzysztof Kamil Baczyński, Wacław Bojarski, Andrzej Trzebiński, a także późniejsi językoznawcy: Halina Kurkowska i Michał Jaworski. Warszawę opuścił po upadku powstania na niecały rok (przebywał w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie spisywał gwarę góralską, i w Krakowie), wrócił, by odbudowywać warszawski uniwersytet, już latem 1945 roku. I tu pracował aż do przejścia na emeryturę w roku 1969. W 1952 roku został członkiem PAN, uzyskał też tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu im. Humboldtów w Berlinie.
Fakty i anegdoty z życia naukowego Doroszewskiego nie powinny jednak przysłaniać jego dokonań naukowych. Nie można przecież nie wspomnieć o tym, że to właśnie on jeszcze przed wojną ogłosił teorię badania cech gwarowych, opartą na metodach ilościowych, a potem opracował liczne kwestionariusze do badań gwar. W czasie II wojny światowej napisał książkę o języku XIX-wiecznego pisarza Teodora Tomasza Jeża, która jest jednym z pierwszych w polskim językoznawstwie studiów języka autora. Dla językoznawców nadzwyczaj ważna jest, powstała także w czasie wojny, a wydana oczywiście po niej, podstawowa dla powojennego słowotwórstwa polskiego praca teoretyczna Kategorie słowotwórcze, do której odwoływali się – aprobatywnie albo polemicznie – niemal wszyscy powojenni polscy badacze słowotwórstwa.
Nie wolno też zapominać o tym, że już jako dojrzały uczony wiele miejsca poświęcił badaniom semantycznym, ujętym na szerokim tle porównawczym. Jedną z jego ostatnich wielkich prac była książka Elementy leksykologii i semiotyki, przełożona także na rosyjski i angielski. Pod koniec życia zainteresował się fizjologicznymi mechanizmami mowy i ich zakłócaniem (np. afazją), co doprowadziło do powstania z jego inicjatywy Pracowni Badania Mechanizmów Mowy w Zakładzie Językoznawstwa PAN.
Był też sprawnym organizatorem nauki. Z jego inicjatywy powstał Zakład Językoznawstwa Instytutu Języka Polskiego PAN, w którym opracowywano i wydawano materiały gwarowe, a także prowadzono badania historycznojęzykowe – nad polszczyzną XVII i pierwszej połowy XVIII wieku. Pracownie tego Zakładu istnieją do dziś.
Doroszewski był w latach 1938–1939 prezesem Towarzystwa Krzewienia Poprawności i Kultury Języka Polskiego, a następnie jego powojennego kontynuatora – Towarzystwa Kultury Języka. To właśnie dzięki staraniom Doroszewskiego udało się w 1966 roku reaktywować pod nową nazwą przedwojenną organizację mającą na celu upowszechnianie kultury języka. Naturalną rzeczą więc było to, że został jego pierwszym prezesem i pozostawał nim aż do śmierci w 1976 roku. Do śmierci prof. Doroszewski był także redaktorem naczelnym znanego czasopisma językoznawczego „Poradnik Językowy”; jego redakcję objął już w 1932 roku.
We wspomnieniach syna, prof. medycyny Jana Doroszewskiego, dom rodzinny państwa Doroszewskich jawi się jako „podporządkowany pracy Ojca, ale także i Matki” (Janina Doroszewska była profesorem pedagogiki). Doroszewski, jeśli nie miał zajęć uniwersyteckich, pracował od szóstej rano do szóstej wieczorem (z przerwą na obiad). „I był najszczęśliwszy, jak sam mówił, jeśli nic Mu nie przeszkadzało siedzieć i pisać przez cały czas. Ale ta pracowitość nie miała w sobie nic z pedanterii [...]. Jeśli była tylko jakakolwiek potrzeba, to pracę przerywał”15.
Być studentem Doroszewskiego to było duże przeżycie. Być jego uczniem i współpracownikiem – to był prawdziwy zaszczyt. Ba, nawet jego drobna pochwała sprawiała wiele radości. Pamiętam, jaki byłem zadowolony, gdy w pisemnej recenzji przychylnie ocenił mój pierwszy artykuł naukowy, a jak poczerwieniałem z emocji, gdy na zebraniu Towarzystwa Kultury Języka, komentując moją wypowiedź w jakiejś błahej kwestii językowej, powiedział „Pan, oczywiście, ma rację”.
Dziś, po latach, które upłynęły od uniwersyteckiej działalności Doroszewskiego, można bez wątpienia stwierdzić, że wszyscy językoznawcy, którzy po wojnie i aż do lat 70. XX wieku wykształcili się na Uniwersytecie Warszawskim, a potem pracowali na nim albo w innych placówkach naukowych, byli członkami wspólnoty naukowej, której założycielem i mistrzem, a potem patronem był Witold Doroszewski. Wielu z nich kontynuowało jego prace badawcze, wielu dokonywało przewartościowań jego ustaleń, a także – co w nauce jest rzeczą naturalną – poszło inną drogą naukową. Ale wszyscy widzieli i widzą w nim uczonego, bez którego nie byłoby współczesnej warszawskiej szkoły lingwistycznej.
Ilekroć przechodzę obok tablicy poświęconej prof. Doroszewskiemu, wmurowanej na drugim piętrze gmachu polonistyki UW obok drzwi wejściowych do czytelni językoznawczej, tylekroć przypomina mi się fragment z podręcznika akademickiego Podstawy gramatyki polskiej jego autorstwa, w którym, jako bystry obserwator, napisał, że: „W zdaniu «czy czytelnia jest czynna?» wymówionym pewnego razu przez studenta, słyszałem wszystkie początkowe cz jako wyraźnie palatalne”16. I widzę jak Doroszewski, idąc (a raczej krocząc) tym korytarzem warszawskiej polonistyki, z zainteresowaniem odnotowuje wymowę nietypową wówczas w polszczyźnie ogólnej. Bo „podsłuchiwać” polszczyznę trzeba zawsze, w każdej sytuacji, po to, by potem rzetelnie ją opisać. Ta zasada prof. Doroszewskiego jest wciąż aktualna.
1M. Dąbrowska, Dzienniki, zapis z dnia 3.11.1951.
2W. Doroszewski, O kulturę słowa. Poradnik językowy, t. I, Warszawa 1962, t. II, Warszawa 1968.
3W. Doroszewski, op. cit., t. I, s. 7.
4Ibidem, s. 8.
5Ibidem, s. 17.
6M. Dąbrowska, op. cit., zapis z dnia 7.06.1964.
7Słownik poprawnej polszczyzny, Warszawa 1973, s. XII.
8Ibidem, s. X.
9W. Doroszewski, op. cit., s. 21–22.
10B. Falińska, Profesor Witold Doroszewski. Pierwszy Prezes Towarzystwa Kultury Języka, [w:] Słowo – myśl – działanie. Towarzystwo Kultury Języka i jego prezesi, Warszawa 2004, s. 33.
11M. Dąbrowska, op. cit., zapis z dnia 2.02.1951.
12M. Dąbrowska, op. cit., zapis z dnia 12.12.1954.
13B. Falińska, op. cit. s. 30.
14J. Doroszewski, Ze wspomnień rodzinnych, [w:] Witold Doroszewski – Mistrz i Nauczyciel, red. B. Falińska, Łomża 1997, s. 292.
15Ibidem, s. 293.
16W. Doroszewski, Podstawy gramatyki polskiej, cz. I, Warszawa 1963, s. 59. Chodzi o miękką, gwarową i środowiskową (warszawską) wymowę głoski cz, taką, jaką dziś słyszy się w słowie chipsy.