Marian Danysz

Urodzony 17 III 1909 w Paryżu. Studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej (1938), po wojnie studia z zakresu fizyki na UW (1949). Wykładowca elektrotechniki w Państwowej Szkole Inżynierskiej im. Wawelberga i Rotwanda (1945–1948). Asystent Zakładu Fizyki Doświadczalnej UW (1947). Stypendium naukowe w Wielkiej Brytanii (1950–1952). Twórca pracowni badań metodą emulsji jądrowych (1952). Profesor UW (1954).

Fizyk, odkrywca (wraz z Michałem Żywem) promieniotwórczego fluoru. Badacz wtórnej emisji i zjawiska fotoelektrycznego; zbudował prototyp noktowizora. Odkrywca (wraz z Jerzym Pniewskim) hiperjąder oraz współodkrywca podwójnego hiperjądra.
Kierownik Laboratorium Promieni Kosmicznych (od 1955), a także Zakładu Fizyki Wysokich Energii Instytutu Badań Jądrowych (od 1956). Wicedyrektor Zjednoczonego Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej (1956–1960). Członek Rady Naukowej ZIBJ w Dubnej (1960–1970), przedstawiciel Polski w Radzie CERN. Visiting professor w CERN (1970–1972).
Członek PAN (1960).
Zmarł 9 II 1983 w Warszawie.

Delayed disintegration of a heavy nuclear fragment (współautor J. Pniewski), „Philosophical Magazine” 1953, t. XLIV, s. 348; Fizyka promieni kosmicznych i cząstek elementarnych, Warszawa 1963; A Note on the Lambda 7He Hyperfragments, Warszawa 1962; Hiperjądra, Warszawa 1967; The jet Analysis by the Method of Principal Axis, Warszawa 1967.

A. Śródka, Uczeni polscy XIX-XX stulecia, t. I: A-G, Warszawa 1994.

JANUSZ ZAKRZEWSKI

MARIAN DANYSZ

1909–1983

 

Odkrycie materii hiperjądrowej*

W bieżącym roku (1987) mija czwarta rocznica śmierci Mariana Danysza, jednego z najwybitniejszych fizyków polskich, współtwórcy warszawskiego ośrodka fizyki wielkich energii i cząstek elementarnych na Hożej. Tu, wraz z Jerzym Pniewskim dokonali oni w 1952 roku odkrycia hiperjąder, to jest jąder atomowych zawierających – oprócz nukleonów – związany hiperon Λ, odkrycia, które na zawsze wpisało ich imiona w historię fizyki. Jak doszło do tego odkrycia można przeczytać we wspomnieniach1. Zapoczątkowało ono nową dziedzinę badań – fizykę hiperjądrową, która stała się wkrótce specjalnością eksperymentatorów i teoretyków warszawskich (szczegółowe informacje o początkach fizyki hiperjąder może Czytelnik znaleźć w artykule2).

Marian Danysz i Jerzy Pniewski zaobserwowali pierwsze hiperjądro w emulsji fotograficznej naświetlonej promieniami kosmicznymi w locie balonowym, przywiezionej przez Danysza po dłuższym pobycie naukowym w Anglii. Lata 1950–1952 spędził Danysz początkowo w Liverpoolu, a następnie w H.H. Wills Physics Laboratory, na Uniwersytecie Bristolskim, u laureata Nagrody Nobla z fizyki C.F. Powella3. Był to podówczas najsłynniejszy na świecie ośrodek fizyki wielkich energii, stosujący w badaniach technikę emulsji fotograficznych. Tu właśnie C.F. Powell odkrył w 1947 roku mezon π, co dało początek fizyce cząstek elementarnych w tym sensie, w jakim ją rozumiemy dzisiaj. Marian Danysz uległ niezwykłej atmosferze tego środowiska naukowego, które uformowało tak wielu fizyków zwących się dumnie „bristolczykami”. Po powrocie do Warszawy w 1952 roku, zapoczątkowuje na Hożej badania oddziaływań cząstek wielkich energii metodą emulsji fotograficznych, odnosząc wkrótce ów zadziwiający sukces, jakim było odkrycie materii hiperjądrowej. Wraz ze swymi współpracownikami, gromadzącymi się wokół niego studentami i młodymi fizykami, publikuje dalsze przypadki rozpadów hiperjąder, wygłasza referaty na konferencjach międzynarodowych. Wraz z gronem uczniów, wyznacza w 1959 roku, najdokładniej w owym czasie, masę hiperonów Λ, wytwarzanych w oddziaływaniach mezonów Κ minus z akceleratora z jądrami emulsji fotograficznej. A w 1963 roku następuje z jego udziałem – ponownie w Warszawie! – odkrycie pierwszego hiperjądra podwójnego, to jest jądra atomowego zawierającego dwa związane hiperony Λ. Wraz z dokonanym w tym samym roku (z Jerzym Pniewskim) odkryciem izomerii hiperjądrowej, ugruntowuje ono ostatecznie pozycję grupy warszawskiej w świecie naukowym fizyki wielkich energii.

Garść szczegółów biograficznych

Urodzony w Paryżu, 17 marca 1909 roku, pochodził Marian Danysz z rodziny o dużych tradycjach naukowych. Jego dziad, Jan Danysz (1860–1928), był biologiem; ojciec, Jan Kazimierz Danysz (1884–1914) – fizykiem, uczniem i asystentem Piotra Curie, następnie Marii Skłodowskiej-Curie. Atmosfera domu rodzinnego niewątpliwie wywarła wpływ na ukształtowanie Mariana Danysza: i dla niego praca naukowa stała się powołaniem życiowym. Po ukończeniu w 1928 roku szkoły im. Stefana Batorego w Warszawie, studiuje na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej, gdzie w 1938 roku uzyskuje dyplom inżyniera elektryka. Pracę naukową rozpoczyna w 1930 roku pod kierunkiem Ludwika Wertensteina (1887–1945) w Pracowni Radiologicznej Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. W 1934 roku, wkrótce po odkryciu sztucznej promieniotwórczości przez małżonków Joliot-Curie, odkrywa wraz z Michałem Żywem promieniotwórczy fluor. W latach 1936–1937 pracuje w Instytucie Radowym, a w 1937–1939 – w Państwowym Instytucie Telekomunikacyjnym, gdzie zajmuje się problemami wtórnej emisji i zjawiska fotoelektrycznego. Uwieńczeniem tych prac jest zbudowany przez niego prototyp noktowizora. Po wojnie, w latach 1945–1948, pracuje w Państwowej Szkole Inżynierskiej im. Wawelberga i Rotwanda, wykładając elektrotechnikę. Jednocześnie w 1947 roku podejmuje ponownie pracę naukową w dziedzinie fizyki jądrowej jako starszy asystent Zakładu Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego, pozostając, aż do emerytury, nieprzerwanie związany z tym Uniwersytetem. Stopień magistra fizyki uzyskuje w 1949 roku i na początku następnego roku wyjeżdża na stypendium naukowe do Anglii (1950–1952). Tu nawiązuje się jego przyjaźń i trwała współpraca z Jerzym Pniewskim, przebywającym na stażu naukowym w Liverpoolu. Po powrocie, w czerwcu 1952 roku, Danysz tworzy w Warszawie placówkę badań metodą emulsji jądrowych, wsławioną odkryciem hiperjąder (o czym pisałem wyżej). W 1954 roku zostaje profesorem nadzwyczajnym, a w 1963 – profesorem zwyczajnym. Walne Zgromadzenie Polskiej Akademii Nauk wybiera go na członka korespondenta w 1960 roku, a na członka rzeczywistego – w 1969 roku. W 1955 roku zostaje kierownikiem Laboratorium Promieni Kosmicznych, a w rok później kierownikiem Zakładu Fizyki Wysokich Energii Instytutu Badań Jądrowych. W połowie 1956 roku zostaje wicedyrektorem Zjednoczonego Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej, jako pierwszy przedstawiciel krajów członkowskich. Funkcję tę pełni do 1960 roku, lecz zachowuje równocześnie kierownictwo Zakładu, przyjeżdżając często do Warszawy. Pod koniec lat 50. inicjuje w Warszawie badania za pomocą nowej metody badawczej – komór pęcherzykowych – we współpracy ze Zjednoczonym Instytutem Badań Jądrowych w Dubnej, a następnie z Europejskim Ośrodkiem Badań Jądrowych (CERN) w Genewie. Dzięki jego inicjatywie Polska zostaje przyjęta w charakterze kraju-obserwatora do CERN-u. W latach 1960–1970 był Danysz – jako reprezentant Polski – członkiem Rady Naukowej Z1BJ w Dubnej oraz przedstawicielem Polski w Radzie CERN-u w Genewie. Pełniąc te funkcje, organizuje stałą, owocną współpracę polskich ośrodków naukowych z ZIBJ i CERN-em, a także – w późniejszych latach – z Instytutem Fizyki Wysokich Energii w Sierpuchowie. W 1970 roku wyjeżdża jako visiting professor do CERN-u, pozostając tam do końca 1972 roku. Po powrocie z Genewy, kontynuuje pracę jako profesor Instytutu Fizyki Doświadczalnej na Uniwersytecie Warszawskim. Za osiągnięcia w dziedzinie fizyki hiperjądrowej uzyskał Danysz dwie zespołowe Nagrody Państwowe: II stopnia w 1955 roku i I stopnia w 1966 roku. Był odznaczony Orderem Sztandaru Pracy pierwszej klasy, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Mariana Smoluchowskiego Polskiego Towarzystwa Fizycznego. Był członkiem kilku zagranicznych towarzystw naukowych, a także członkiem Akademii Nauk w Heidelbergu. Przechodzącemu na emeryturę prof. Danyszowi, Uniwersytet Warszawski przyznał w 1977 roku swe najwyższe wyróżnienie – doktorat honoris causa. Zmarł 9 lutego 1983 roku w Warszawie po długiej, unieruchamiającej go przez kilka lat chorobie, pielęgnowany z całym oddaniem przez żonę, Ewę Garber.

Jakim był w oczach uczniów?

Na gronie swych uczniów4, którzy jako studenci i doktoranci skupili się wokół niego w latach 50., wywarł Marian Danysz niezatarte piętno. Ci, którzy mieli szczęście należeć do tego grona, niewątpliwie zawdzięczają w dużej mierze jemu swoją formację jako fizycy.

W ludziach cenił przede wszystkim zaangażowanie w pracę naukową. Był wymagający i krytyczny: wszyscy pamiętamy kilkanaście kolejnych wersji tekstu pracy o wyznaczeniu masy hiperonu Λ odrzuconych przez profesora. Nie był wszakże pedantem: interesowała go nade wszystko istota zjawiska fizycznego, które starał się zrozumieć – mniej bawiły go szczegóły.

Obdarzony był Marian Danysz niezwykłą intuicją naukową, którą dostrzegali natychmiast ci, którzy stykali się z nim po raz pierwszy: na nas robiła ona niezwykle wrażenie. Wracając do Warszawy po dłuższym pobycie za granicą, przychodził przede wszystkim do pracowni, by dowiedzieć się „co słychać”. Już po paru minutach rozmowy zadawał istotne pytania na temat naszej pracy, o której się właśnie dowiadywał, uświadamiając nam luki w naszym rozumowaniu. Kiedy mu się coś nie podobało w sposobie rozwiązywania przez nas zagadnienia, czy w tekście przedstawianej mu pracy, zaczynał – jak to między nami nazywaliśmy – „sapać”, milczał chwilę, a potem mówił: „coś mi się tu nie podoba...”. I niemal zawsze miał rację: coś było nie w porządku. Kiedy zainteresował go jakiś problem, czas nie odgrywał dla niego roli: spędzał z nami wiele godzin niezależnie od pory dnia; nierzadko telefonował do nas nocą, by spytać o szczegóły interesującego go problemu, nad którym wspólnie pracowaliśmy. Mówił do nas: „Wy macie się uczyć i pracować – ja będę wam stwarzał do tego warunki”. I stwarzał – wysyłał nas do najlepszych ośrodków naukowych za granicą (Bristol, CERN, Dubna), dbał o tematykę naukową, na najwyższym podówczas poziomie.

Marian (Marian Danysz i Jerzy Pniewski przeszli ze swymi najbliższymi współpracownikami na tę poufałą formę pod koniec roku 1970 – było to wielkie przeżycie...) był dla nas nie tylko autorytetem naukowym; był przyjacielem i kolegą. Dzielił z nami swe rozliczne zainteresowania: lubił pływać, był zapalonym myśliwym, spędzał z nami wakacje w namiocie, łowił ryby. Lubił też jazdę samochodem (w której towarzyszył mu zawsze nieodłączny pies – Tawi): nie istniały dla niego drogi nieprzejezdne, prowadził pewnie i bardzo szybko. Znajdując się z nim w samochodzie, odczuwało się co najmniej niepokój. Po takim właśnie przeżyciu, powiedział do jednego z nas (Andrzeja Wróblewskiego) Leon Van Hove, późniejszy dyrektor CERN-u: „Danysz prowadzi w ciekawy sposób: zawsze czeka, aż sytuacja stanie się interesująca...” (cóż za wspaniały przykład understatement!).

Nazywaliśmy go między sobą Tysiącpięćset (np. „Czy nie wiesz, gdzie jest Tysiącpięćset?”), bo tę właśnie liczbę, w zapisie rzymskim, tworzyły inicjały jego imienia i nazwiska (MD). Na ogół zresztą wiedzieliśmy, gdzie przebywa, gdyż otaczały go zawsze kłęby dymu z nieodłącznego cygara. Jego żona, pani Ewa, nazywała go natomiast Padyszachem; mówiła tak o nim zawsze w rozmowach z nami.

Marian Danysz czuł się dobrze w zespole, lubił współdziałanie z innymi, dzielenie się z nimi swymi myślami. Bardzo wcześnie zrozumiał, że fizykę cząstek elementarnych można uprawiać tylko w ramach współpracy międzynarodowej. Już w latach 50. zainicjował i zorganizował współpracę Krajów Demokracji Ludowej w dziedzinie fizyki wielkich energii i cząstek elementarnych. Przyczynił się do uczestnictwa ośrodka warszawskiego w Europejskiej Współpracy K, organizował współpracę z ZIBJ i CERN-em. Z okazji nadania mu doktoratu honoris causa, formułował to Leon Van Hove w nadesłanym piśmie: „W szerszym zakresie międzynarodowej współpracy naukowej Marian Danysz był równie aktywny, a jego działalność była uwieńczona sukcesem. Od wczesnych dni popierał ścisłe związki między Polską a CERN-em; stały strumień polskich fizyków do CERN-u był niezwykle użyteczny zarówno dla CERN-u, jak i dla rozwoju nauki w Polsce”. O szerokich zainteresowaniach Mariana pisał po jego śmierci Victor F. Weisskopf (w liście do Jerzego Pniewskiego z dnia 15 lutego 1983 roku): „Pamiętam wiele rozmów z nim, nie tylko na temat nauki, lecz także na temat naszych wspólnych zainteresowań kulturą. Był on prawdziwym Europejczykiem [He always felt as a true European], a jako człowiek niepokoił się przyszłością kultury europejskiej zagrożonej z tak wielu stron”.

Marian był człowiekiem skromnym, nie zależało mu na widocznych oznakach sukcesu. Nie lubił przemówień, im był starszy, tym mniej chętnie wykładał, unikał wysuwania się na pierwszy plan. Nie mieścił się w ramach formalnych zarządzeń i przepisów; nigdy nie złożył pracy doktorskiej, choć materiału naukowego miał w nadmiarze. Nie chciało mu się podejmować tego wysiłku; kiedy o tym wspominano, mówił: „a, dajcie mi spokój” albo: „nie zawracajcie mi głowy”.

Jak widział swoją przeszłość?

Pozostało po Marianie niewiele dokumentów; wywiadów nie lubił, sam o sobie pisać nie chciał. Przytoczę tu dwie jego wypowiedzi, przez niego autoryzowane, obie spisane z taśmy magnetofonowej. Pierwsza, podana do druku przez Tomasza Hofmokla, ukazała się w numerze styczniowym „Delty” z 1975 roku (i ponownie w numerze listopadowym z 1983 roku):

„Z górą czterdzieści lat temu byłem zatrudniony w Pracowni Radiologicznej w Warszawie, kierowanej przez prof. Ludwika Wertensteina. Głównym wyposażeniem pracowni był właściwie dar Marii Skłodowskiej-Curie w postaci 60 mg radu. Rad ten stanowił źródło wszystkich aktywności, z którymi pracowano w laboratorium. Lata 30., kiedy pracowałem w laboratorium, były okresem bardzo ciekawym. Wtedy właśnie odkryto neutron, pozyton, a Fryderyk Joliot-Curie odkrył promieniotwórczość wzbudzoną przez naświetlanie rozmaitych materiałów cząstkami alfa. Pamiętam, że kiedyś zwróciłem się do prof. Wertensteina, mówiąc z pewnym żalem: „Panie profesorze, to właśnie wszystko wiemy. Wiemy, że cały świat nas otaczający składa się z atomów, atomy z jąder, dookoła których krążą elektrony, jądra z protonów i neutronów. Właściwie to pozostały nam detale”. Wertenstein uśmiechnął się, poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Nie bój się, starczy jeszcze dla was”. W kilka miesięcy po odkryciu przez Joliota promieniotwórczości wzbudzonej naświetlaniem cząstkami alfa pracowałem z Michałem Żywem, używając małego źródełka cząstek alfa. Przygotowaliśmy je zresztą sami w aparaturze szklanej, w której znajdowało się w roztworze wodnym te 60 mg radu w postaci chlorku radu. Wyciągaliśmy znad roztworu emanację radu, oczyszczaliśmy ją i kondensowaliśmy w malutkiej szklanej rureczce, w której końcu wtopiona była płytka platynowa. Po jakimś dniu, dwóch dniach pozostawania płytki w atmosferze radonu powierzchnia jej była aktywowana produktami jego rozpadu. Po usunięciu radonu, odcięciu rurki, wyjęciu płytki i umieszczeniu jej w odpowiedniej osłonie naprzeciwko cienkiego okienka, które przepuszczało cząstki alfa i zatrzymywało jądra odskoku, mieliśmy źródełko cząstek alfa. Otóż naświetlając różne tarcze cząstkami alfa, stwierdziliśmy bardzo dziwny efekt, którego nie rozumieliśmy. Niezależnie od tego, co naświetlaliśmy, materiał stawał się radioaktywny. Z absorpcji wynikało, że w wyniku rozpadu emitowane są elektrony. Co zaś było najbardziej uderzające – to, że czas połowicznego zaniku niezależnie od materiału naświetlanego był zawsze ten sam około jednej minuty. Wertenstein nawet sugerował, że może dzieje się coś z cząstką alfa. Otóż kiedyś wieczorem zastanawialiśmy się nad tym i doszliśmy do przekonania, że jeszcze jeden czynnik jest wspólny we wszystkich tych eksperymentach, mianowicie atmosfera powietrza. Myśmy naświetlali w powietrzu – może był to wynik oddziaływania cząstek alfa z jądrami składników powietrza? No i zaczęliśmy zadawać pytania. Naświetliliśmy tarczę w próżni – efekt zaginął. No dobrze, efekt zależy od powietrza. Naświetliliśmy w atmosferze tlenu – efektu nie było. Po naświetleniu w atmosferze azotu efekt pojawił się. Wiedzieliśmy wobec tego, że jest to oddziaływanie alfa-azot. W tym czasie wiedzieliśmy również, że bombardowane cząstkami alfa substancje zawierające azot stają się źródłem neutronów. Można wobec tego było przypuszczać, że mamy tutaj do czynienia z procesem 4α + 14N → 17F + n. Byłby to fluor, ale trwały fluor ma w jądrze dziewiętnaście nukleonów 19F – wobec tego byłby to fluor z niedomiarem neutronów. Jeżeli jest niedomiar neutronów, to jest to prawdopodobnie jądro nietrwałe. Jeżeli jądro jest nietrwałe, to prawdopodobnie jeden z protonów przechodzi w neutron, wobec czego fluor zamienia się w trwały tlen 17O. Powinniśmy obserwować aktywność beta+, a więc emisję dodatnio naładowanych cząstek.

Wzięliśmy wobec tego nasze naświetlone płytki, licznik Geigera (sami go zresztą zrobiliśmy) i umieściliśmy w polu magnetycznym w taki sposób, że przy określonym kierunku pola magnetycznego licznik faworyzował detekcję cząstek ujemnych; przy zmianie pola faworyzowana była detekcja cząstek dodatnich. Pomiary wykazały, że mamy do czynienia z emisją cząstek naładowanych dodatnio. Mieliśmy rację: dziwny efekt powodowało oddziaływanie cząstek alfa z azotem w powietrzu.

Nasze doświadczenia skończyliśmy koło dziewiątej rano, to znaczy spędziliśmy w laboratorium całą noc. Pamiętam, że kiedy wychodziłem z rana z pracowni, byłem pod niesłychanie silnym wrażeniem możliwości takiego dialogu z przyrodą, zadawania pytań, uzyskiwania odpowiedzi i tego, że w ciągu jednej nocy można było rozwiązać zagadnienie, potwierdzić lub odrzucić taką czy inną hipotezę.

Gdy patrzę wstecz na swoje przeżycia z różnych czasów, jeżeli chodzi o pracę doświadczalną, to muszę przyznać, że to była chyba najfantastyczniejsza przygoda, jaka mnie spotkała”.

Druga wypowiedź pochodzi z radiowej audycji Ewy Pachowskiej z cyklu „Radiowe Portrety Polaków”, nadanej 9 grudnia 1978 roku (i powtórzonej 1 listopada 1979 roku):

„Mnie zafascynowała niesłychanie nowa technika, która opracowana została w Anglii przez profesora Powella (w Bristolu) i jego zespół, technika emulsji fotograficznych (jądrowych), która pozwalała na badanie procesów zachodzących w oddziaływaniu cząstek o wielkich energiach. Takie emulsje naświetlane były promieniami kosmicznymi i można było potem, pod mikroskopem, oglądać sobie jak taka cząstka zderza się z jądrem i co się dzieje itd. Wracając z Anglii w pięćdziesiątym drugim roku (ja byłem tam dwa lata, początkowo w Liverpoolu, a potem w Bristolu), przywiozłem do Warszawy blok emulsji naświetlonych w locie stratosferycznym promieniowaniem kosmicznym. Zorganizowałem niewielką grupę, która zaczęła badać ten materiał. Okazało się, że bardzo niedługo potem znaleźliśmy taki przypadek, który jak zanalizowaliśmy z panią Ewą Skrzypczak, to okazało się, że mamy tu do czynienia z nową cząstką nieznaną wtedy jeszcze, podobną do hiperonu Λ (teraz to się nazywa hiperon Σ), że to jest rozpad takiego hiperonu w locie. W jakiś czas potem ja znalazłem też jakiś dziwny przypadek, który mnie zafascynował; pokazywałem wtedy, jak to wyglądają te klisze Jerzemu Pniewskiemu i to nas zainteresowało i postanowiliśmy, że zajmiemy się razem, we dwójkę, tym. Jak myśmy to zanalizowali, doszliśmy do przekonania, że to może być przypadek nowej formy materii jądrowej, która normalnie składa się z protonów i neutronów (jądro atomowe), ale że tutaj oprócz protonów i neutronów może być właśnie ten hiperon Λ. Zresztą okazało się, że nasze przypuszczenie było słuszne, że wkrótce inne obserwacje potwierdziły to w innych laboratoriach. No i w jakiś czas później znaleziono, przeglądając już inne materiały zresztą, jakiś dziwny przypadek, który nie wiadomo było jak zinterpretować. Janusz Zakrzewski wtedy to oglądał, wpadł na pomysł: a, to może jest hiperjądro, tylko w którym nie jest jeden hiperon Λ, tylko dwa. Zajęli się tym, okazało się, że wszystko pasowało, to było pierwsze hiperjądro z dwoma hiperonami Λ, nie jednym. Ale czas szedł szybko naprzód, coraz większą rolę zaczęły odgrywać prace, prowadzone przy użyciu wielkich akceleratorów, przy użyciu sztucznie wytwarzanych strumieni cząstek o wielkich energiach, w szeroko zakrojonej współpracy międzynarodowej. Może o skali tego coś powie, jeżeli wspomnieć, że już w tej chwili nie jest absolutnie rzadkością, żeby współautorów jakiejś pracy liczyć na osiemdziesiąt-siedemdziesiąt osób, a są i przypadki kiedy jest ponad sto kilkadziesiąt. Oczywiście koszty są fantastyczne, oczywiście nie można marzyć o tym, żeby zrobić tu jakąś pracę w ciągu jednej nocy, tak że to się zupełnie wszystko zmieniło, żyjemy w innym świecie”.

Audycja, z której pochodzi powyższy fragment, kończy się tak: zapytany, co najbardziej chciałby robić, gdyby życie zaczynał od nowa, Danysz odpowiedział: „chciałbym znów tylko odkrywać”.

Piękne podsumowanie pięknego życia!

Na zakończenie uwaga o charakterze osobistym. Z prof. Danyszem zetknąłem się po raz pierwszy jako student fizyki, w 1955 roku. W dniu 10 października 1955 roku rozpoczął on wykład, zatytułowany Ciężkie mezony i hiperony, od słów (cytuję według moich notatek studenckich): „Zagadnienia związane z ciężkimi mezonami i hiperonami łączą się ściśle z problemem cząstek elementarnych. Problem cząstek elementarnych jest zaś centralnym problemem fizyki współczesnej. Pojęcie elementarności należy przy tym traktować jako pojęcie względne”. Słowa te, jak i sam wykład, świadczące o szerokości horyzontu naukowego profesora, zafascynowały mnie i zdecydowały o wyborze własnej drogi naukowej. Zostałem uczniem prof. Danysza, u niego pisałem pracę magisterską poświęconą analizie hiperfragmentów, stałem się następnie jego najbliższym współpracownikiem, do końca jego życia obdarzanym jego przyjaźnią. W dużej mierze jemu zawdzięczam ukształtowanie moich zainteresowań i podejścia do fizyki. Był on dla mnie człowiekiem bliskim i takim pozostał w mej pamięci.

*Tekst opublikowany pierwotnie jako: Wspomnienie o Marianie Danyszu, „Postępy Fizyki” 1987, t. XXXVIII, s. 59–65.

1J. Pniewski, Notatki Płockie, „Kwartalnik Towarzystwa Naukowego Płockiego” 1973, t. XVI, nr 3/72, (idem, „Delta” 1983, R. 13, nr 7).

2J. Pniewski, Początki fizyki hiperjąder, „Postępy Fizyki” 1979, t. XXX, s. 517.

3C.F. Powell otrzymał ją w 1950 r. „za swój wkład w rozwój fotograficznej metody badania procesów jądrowych i swe odkrycia, tą metodą, dotyczące mezonów”.

4Do grona najbliższych uczniów i współpracowników Mariana Danysza należeli: Ewa Skrzypczakowa, Andrzej Kajetan Wróblewski, Ryszard Sosnowski, Przemysław Zieliński i Janusz Zakrzewski. Dziś są to profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego lub Instytutu Problemów Jądrowych.