Stefan Piotrowski
Urodzony 11 IV 1910 w Krakowie. Studia na UJ, pracownik Obserwatorium Astronomicznego UJ, doktorat tamże (1938). Kierownik Katedry Astrofizyki UW, profesor (1954). Dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii UW (1954–1959). Dyrektor Obserwatorium Astronomicznego UW (1975–1980).
Astronom, współtwórca warszawskiej szkoły astronomicznej; badania nad metodami rozwiązywania krzywych blasku gwiazd zaćmieniowych, zderzeniami między asteroidami, nad ciasnymi układami podwójnymi oraz anizotropią ziaren pyłu międzygwiazdowego.
Członek PAN (1962, w składzie Prezydium 1972–1974), przewodniczący Komitetu Badań Kosmicznych PAN, inicjator powstania Instytutu Astronomii PAN (potem: Centrum Astronomiczne im. Mikołaja Kopernika). Wielokrotny członek Zarządu oraz prezes (1956–1958) Polskiego Towarzystwa Astronomicznego. Członek międzynarodowej Rady COSPAR.
Redaktor naczelny czasopisma „Urania” (1950–1954) oraz „Postępy Astronomii” (1953–1977).
Zmarł 17 I 1985 w Warszawie.
The light unit and the third body in the computation of elements of eclipsing binares, Kraków 1947; Dlaczego gwiazdy świecą, Warszawa 1956; Astronomia popularna, Warszawa 1967.
A. Śródka, Uczeni polscy XIX-XX stulecia, t. III, Warszawa 1997, s. 424–425.
Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Warszawskiego od samego początku swego istnienia nie miało szczęścia. Już na etapie planowania i budowy wystąpiły spore utrudnienia. Inicjator jego utworzenia, doświadczony, choć jeszcze młody profesor astronomii Franciszek Armiński chciał umieścić je z dala od pyłów i świateł miasta. Niestety, zmuszono go do zaakceptowania miejsca przy Ogrodzie Botanicznym w parku Łazienkowskim, z orientacją budynku pasującą nie do obserwacji astronomicznych, lecz do lokalnej architektury. Sama budowa ślimaczyła się latami, aż zniecierpliwiony Armiński poskarżył się carowi Aleksandrowi I, będącemu równocześnie głową Królestwa Kongresowego.
Gdy obserwatorium wreszcie zbudowano i wyposażono w najnowocześniejsze instrumenty, po starannym ich ustawieniu, precyzyjnym wyjustowaniu i przetestowaniu, miało możliwości obserwacyjne nie ustępujące najlepszym istniejącym obserwatoriom na świecie. Niestety, wybuchło powstanie listopadowe, co zmusiło personel do demontażu i ukrycia instrumentów.
Po powstaniu i likwidacji uniwersytetu, warunki znacznie się pogorszyły. Zmarł twórca Obserwatorium. Mimo to, niektórzy pracownicy uzyskali w ciągu następnych dziesięcioleci kilka liczących się w świecie wyników naukowych. Wśród nich było odkrycie polaryzacji światła korony słonecznej dokonane przez Adama Prażmowskiego, uważanego za pierwszego polskiego astrofizyka (tradycyjna astronomia ograniczała się w zasadzie do badań ruchów ciał niebieskich, wykorzystując mechanikę Newtona i dokładną służbę czasu). Gdy perspektywy rozwoju Obserwatorium rysowały się coraz lepiej, w 1863 roku przyszedł kolejny cios. Po powstaniu styczniowym Warszawę opuścił Prażmowski i przeniósł się do Paryża, a po utworzeniu Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, wszystkie ważniejsze funkcje akademickie, w tym dyrektora Obserwatorium, objęli Rosjanie, którzy nie byli zainteresowani rozwijaniem badań naukowych. Obserwatorium zredukowano do roli prowincjonalnej placówki prowadzącej rutynowe działania. Pojedyncze sukcesy (np. Jana Kowalczyka) nie zmieniały ogólnego obrazu. Potem przyszła I wojna światowa, po której nie było ani kadry, ani instrumentów. Obserwatorium zaczęło powoli odżywać dopiero w latach 20., a zwłaszcza 30., gdy powstała stacja obserwacyjna w Karpatach Wschodnich. Zanim udało się zebrać jakieś wartościowe obserwacje, wybuchła II wojna światowa i stacja została bezpowrotnie stracona. Na szczęście Obserwatorium w Warszawie uniknęło początkowo zniszczeń wojennych. Niestety w 1944 roku wybuchło powstanie, podczas którego budynek spłonął doszczętnie wraz ze wszystkimi instrumentami i bogatą biblioteką z wieloma starodrukami i białymi krukami.
No cóż, losy Obserwatorium Astronomicznego w Warszawie stanowią gorzki przyczynek do dyskusji na temat celowości i sensu naszych zrywów narodowych.
Po wojnie zostały wypalone mury i szczątkowa kadra naukowa, a Polsce narzucony został wrogi wszelkim kontaktom ze światem system polityczny. Wszystko wskazywało na to, że w najlepszym wypadku, Obserwatorium ożyje, ale pozostanie prowincjonalnym ośrodkiem, gdzie osiąga się wyniki na miarę powiatową. I wtedy zapadły dwie decyzje kadrowe, które po następnych 20 latach zaowocowały silnym ośrodkiem naukowym z wieloma astronomami światowego formatu. Karta Obserwatorium odwróciła się. Jakie to decyzje? Pierwsza z nich, to powierzenie docentowi Włodzimierzowi Zonnowi kierownictwa Obserwatorium i Katedry Astronomii. Zonn był wykształconym w Wilnie astrofizykiem, który wrócił świeżo z dobrego ośrodka astronomicznego w Szwecji. Druga, to zaproponowanie przez Zonna w 1952 roku kierownictwa Katedry Astrofizyki swojemu młodszemu koledze z Krakowa, dr. Stefanowi Piotrowskiemu. Panowie znali się sprzed wojny i nawzajem cenili. To ich współpraca, ale przede wszystkim niezwykłe talenty i pracowitość Piotrowskiego doprowadziły do powstania szeroko znanej warszawskiej szkoły astrofizycznej.
Stefan Lech Ginwiłł-Piotrowski urodził się w Krakowie 11 kwietnia 1910 roku w tradycyjnej rodzinie o korzeniach ziemiańskich. Jego ojciec był wziętym adwokatem i posiadaczem majątku ziemskiego w Rzeszowskiem. Jednak młody Stefan nie przejawiał zainteresowań ani w kierunku rolnictwa, ani prawa. Jak sam później wspominał, urzekła go lektura książki Camille’a Flammariona O astronomii. Postanowił poświęcić swe życie muzie Uranii. Po uzyskaniu matury w 1928 roku Piotrowski rozpoczął studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Czemu filozofii? Bo taki wtedy panował podział nauk. Na UJ był wydział prawny, lekarski, teologiczny, rolny, no i właśnie filozoficzny, skupiający astronomię, chemię, fizykę, matematykę, czyli to, co dziś określamy anglosaskim terminem „science”.
Po ukończeniu studiów Piotrowski uzyskał stopień magistra filozofii w zakresie matematyki w 1932 roku i w zakresie astronomii w 1934 roku. Rok wcześniej podjął pracę w Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierowanym przez prof. Tadeusza Banachiewicza. Banachiewicz był wybitnym matematykiem stosowanym, jak byśmy go teraz nazwali, i astronomem klasycznym. Nie interesowała go astrofizyka, ale szczęśliwym trafem zorganizował program obserwacji gwiazd zaćmieniowych (układów dwóch gwiazd krążących wokół wspólnego środka masy i zasłaniających się wzajemnie), gdyż wierzył, że ścisła okresowość zaćmień pozwoli na wprowadzenie wzorca czasu nie związanego z ruchem wirowym i obiegowym Ziemi. Tymczasem okazało się, że gwiazdy wcale nie zaćmiewają się w rytmie idealnego zegara – przeciwnie, kształt i momenty zaćmień ulegają różnym zakłóceniom. Wiązało się to, oczywiście, z faktem, że gwiazdy nie zachowywały się jak punkty materialne, tylko obiekty fizyczne. I ta konstatacja była najciekawsza dla magistra Piotrowskiego. Nauczył się znajdować parametry fizyczne składników tych układów z analizy krzywej zmian blasku i szybko zorientował się, że istniejącą metodę można znacząco ulepszyć. Tego dotyczyła jego praca doktorska, którą obronił w 1938 roku. Innym problemem, którym się zajął, była teoria transportu promieniowania w atmosferach gwiazd i planet. Badania w tej dziedzinie wymagały znajomości zaawansowanych metod matematycznych.
Po wybuchu wojny Piotrowski nie został zmobilizowany ze względu na wadę serca, ale opuścił Kraków i zaszył się w majątku rodzinnym, gdzie, obok pomagania siostrze w bieżącym administrowaniu, kontynuował pracę naukową. Nie miał dostępu do żadnej biblioteki naukowej, a tym bardziej do bieżącej literatury naukowej. Nie wiedział więc, że nad podobnymi zagadnieniami pracował w USA późniejszy noblista Subramanian Chandrasekhar. Obaj doszli niezależnie do kilku ważnych wyników, tyle że Chandrasekhar mógł je od razu opublikować. Piotrowski dowiedział się o tym po wojnie. Nie chciał publikować znanych wyników, choć w nauce praktykuje się czasem takie postępowanie (zwłaszcza usprawiedliwione wojną). Uważał, że publikacje nie zawierające nowych wyników nie posuwają nauki do przodu. Ogłosił drukiem tylko te, do których nie doszedł Chandrasekhar.
Po zakończeniu wojny Piotrowski wrócił do Krakowa, skąd, jako stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej, wyjechał w 1947 roku na rok do Harvardu, gdzie wspólnie z brytyjskim astronomem czeskiego pochodzenia Zdenkiem Kopalem kontynuował prace nad dalszymi udoskonaleniami metody rozwiązywania krzywych blasku gwiazd zaćmieniowych. Ich przyjaźń i wzajemny szacunek przetrwały przez następne 40 lat, co mocno podkreślił Kopal we wspomnieniowym artykule po śmierci Piotrowskiego.
Na przełomie lat 40. i 50. Piotrowski zajął się zupełnie nową dziedziną: zderzeniami między asteroidami. Po przejściu do Warszawy kontynuował badania we wszystkich trzech dziedzinach, którymi zainteresował się wcześniej. Wyniki tych badań zostały uhonorowane Nagrodą Państwową i członkostwem w Polskiej Akademii Nauk. Ale to nie własne wyniki naukowe czynią z niego wyjątkową postać polskiej astronomii. Jego prawdziwe talenty ujawniły się i rozwinęły, gdy objął Katedrę Astrofizyki na Uniwersytecie Warszawskim, najpierw jako zastępca profesora, a później profesor.
Będąc wybitnym naukowcem, postanowił poświęcić w pewnym stopniu własną karierę naukową, by stworzyć grupę badawczą na światowym poziomie i zapewnić jej jak najlepsze warunki pracy naukowej. Rzucił się w wir pracy dydaktycznej i organizacyjnej. Nigdy nie zarzucił do końca pracy naukowej, podobnie jak śledzenia bieżącej literatury naukowej, ale poświęcał jej stosunkowo mniej czasu. Natomiast wykłady były wycyzelowane do ostatniej kropki. Ważne było każde słowo. Starannie wybierał materiał do przekazania studentom, tak by to, co najważniejsze, zmieściło się w założonym czasie, ale by równocześnie doprowadzić słuchacza do samego frontu badań. Wykłady były wsparte solidną matematyką. Po ich wysłuchaniu (i zrozumieniu) student był przygotowany do podjęcia własnych badań nad wybranym problemem naukowym. Na egzaminach wymagał profesor solidnej wiedzy, a nie „pływania” w ogólnikach. Obowiązkowość, solidność i dogłębność poparte systematyczną pracą, to cechy, jakich wymagał od swoich uczniów i jakie kształtował w młodych adeptach nauki. Zawsze podkreślał, że astronomia jest tylko jedna – światowa. Trzeba wiedzieć, co dzieje się na świecie i konkurować z najlepszymi, a nie tylko z kolegami z Polski lub z obozu „bratnich” krajów socjalistycznych. Pogląd nieco obrazoburczy w okresie autarkii wprowadzonej przez realny socjalizm.
Profesor Piotrowski interesował się studentami astronomii już od pierwszego roku i bacznie się im przyglądał, śledząc postępy w nauce i oceniając, który będzie dobrym materiałem na przyszłego uczonego. Sami zainteresowani nawet nie wiedzieli, że ich kariera studencka bywa tematem dyskusji na tzw. zebraniach katedry. Zebrania były bardzo ważnym elementem budowania szkoły naukowej. Początkowo były to rzeczywiście zebrania Katedry Astrofizyki, ale potem zlikwidowano katedry, a w ich miejsce wprowadzono zakłady. Mimo to, nadal zawsze były to zebrania katedry. W 1955 roku, przy czynnym udziale Piotrowskiego, powstała nowa placówka astronomiczna – Zakład Astronomii PAN, która miała być zalążkiem dużego Centralnego Obserwatorium Astronomicznego z planowanym teleskopem o średnicy 2 m. Teleskopu nigdy nie kupiono, COA nie powstało, a ZA PAN, kierowany przez profesora, przekształcił się w Centrum Astronomiczne im. Mikołaja Kopernika – instytucję o charakterze teoretycznym. Kadrę do ZA PAN Piotrowski dobierał równie starannie i bez pośpiechu, jak do swojej Katedry (bo, oczywiście, ignorowaliśmy jej nową nazwę). Zatrudnieni przez niego asystenci ZA PAN uczestniczyli w zebraniach katedry tak, jak ich koledzy z Uniwersytetu. Nie licząc tego, że pobierali pensje w dwóch różnych biurach, byli traktowani identycznie. Wszyscy uczestniczyli sprawiedliwie w obowiązkach dydaktycznych, ustalali, jak najrozsądniej wydać szczupłe środki krajowe i dewizowe pochodzące z PAN i ministerstwa i po kolei wyjeżdżali na skromne wizyty wymienne w ramach umów podpisanych przez PAN (to ostatnie skończyło się, gdy sekretarz naukowy Akademii zabronił wysyłać na wizyty osoby spoza PAN). Łączyło ich to, że byli uczniami Piotrowskiego.
To podczas tych zebrań, pogryzając fundowane przez profesora ciasteczka i popijając fundowaną kawą i herbatą młodzi musieli się spowiadać, co ostatnio czytali i nad czym pracują. W wyborze tematyki mieli pełną swobodę. Był jeden warunek – trzeba było czytać literaturę i mieć jakiś pomysł na pracę badawczą. Profesor brał czynny udział w dyskusjach, życzliwie doradzał (często posługując się sentencjami), podpowiadał, ale nigdy nikogo nie zmuszał do określonej tematyki. Miało to też swoje wady, gdyż był to naprawdę rzut na głęboką wodę. Pierwszy okres pracy młodego ucznia był dość frustrujący. Po pierwsze, szybko orientowaliśmy się, że aby postawić sobie problem do rozwiązania, trzeba bardzo dużo się nauczyć. Po drugie, te pierwsze wprawki zwykle kończyły się klapą – albo ktoś to już kiedyś rozwiązał, albo problem okazywał się nierozwiązywalny, albo po prostu błędnie postawiony. Wychodziło to prędzej, czy później, ale kończyło się zwątpieniem we własne możliwości. Czasem zazdrościliśmy kolegom, którzy od razu zostali posadzeni przez szefa do konkretnej pracy (choćby i rutynowej) w zespole i wiedzieli, że wyjdzie z tego jakaś sensowna publikacja. Dopiero później, gdy już pierwsze rozczarowania były poza nami, zrozumieliśmy, że tak kształtuje się samodzielność i indywidualność uczonego. Dzięki takiej metodzie, praktycznie każdy z uczniów profesora znalazł swoją tematykę i stał się znany w świecie. Nikt też nie bał się zmieniać dziedziny zainteresowań, bo wiedzieliśmy, jak opanować nowe pole badań. Profesor wprowadził też inną zasadę – po doktoracie trzeba wyjechać na stypendium podoktorskie, najlepiej do dobrego ośrodka w USA. Zasadę tę udawało się realizować nawet w najgorszych czasach, gdy wyjazd na długi pobyt za granicę graniczył z cudem. I obydwaj profesorowie, Zonn i Piotrowski (bo w tej sprawie podzielali swoje poglądy) dokonywali czasem cudów, antyszambrując u różnych oficjeli, by ich przekonać, że PRL nie poniesie wielkiego uszczerbku, gdy na rok wyjedzie jeden astronom.
Ze zrozumiałych względów, młodzi naukowcy warszawscy byli najlepiej przygotowani do prowadzenia badań ciasnych układów podwójnych – w końcu byli kształceni przez jednego z najwybitniejszych specjalistów na świecie. Sam profesor kontynuował tę tematykę w latach 60., gdy opublikował serię prac (część z nich wspólnie z młodszymi kolegami) dotyczących zachowania materii przepływającej między gwiazdami. Prace były posyłane do jedynego polskiego czasopisma naukowego z dziedziny astronomii „Acta Astronomica”, które z założenia miało międzynarodowy charakter i publikowane było w językach obcych. Powstało przed wojną, a jego redakcja mieściła się w Krakowie. Niestety, z różnych powodów, nie należało do najwyżej cenionych na świecie. Z inicjatywy profesora, redakcja została przeniesiona do Warszawy, a po odpowiednich zmianach, stało się jednym z wysoko notowanych czasopism światowych. Taką pozycję ma do dzisiaj.
Profesor nie uchylał się od pełnienia funkcji związanych z organizacją dydaktyki i nauki. Rozumiał, że i na tym polu jest wiele do zrobienia, by ułatwić pracę młodszym kolegom. W latach 1954–1959 był dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii. Podczas tej kadencji, chemia oddzieliła się tworząc samodzielny wydział. W latach 1975–1980 był dyrektorem Obserwatorium Astronomicznego UW. Aktywnie udzielał się na forum PAN. Przez prawie 20 lat był zastępca kierownika, a potem kierownikiem ZA PAN. W latach 1958–1971 pełnił funkcję zastępcy Sekretarza Wydziału III, a w latach 1972–1974 był członkiem Prezydium PAN. Wielokrotnie był członkiem Zarządu Polskiego Towarzystwa Astronomicznego, a w latach 1956–1959 pełnił funkcję prezesa.
W czasach, gdy pełnił wysokie funkcje w PAN, Piotrowski czynnie uczestniczył w pracach dotyczących strategicznych spraw dotyczących całej nauki polskiej. Prowokował wtedy wiele dyskusji na forum zebrania katedry, by usłyszeć zdanie młodszych kolegów. Słuchał nas uważnie i żywo dyskutował, prezentując swoje poglądy. Mieliśmy wtedy poczucie, że aktywnie uczestniczymy w formowaniu ważnych decyzji i mamy jakiś wpływ na bieg spraw. Ale, choć warunki uprawiania nauki w PAN były znacznie lepsze, gdyż Akademia była pieszczochem ustroju socjalistycznego, profesor wyżej cenił Uniwersytet. Gdy w latach 70., w ramach likwidacji podwójnych etatów, musiał wybrać, gdzie chce pracować, wybrał Uniwersytet.
Dużą wagę przywiązywał profesor do popularyzacji wiedzy na różnych poziomach. Sam wprawdzie wiele nie pisał (mistrzem popularyzacji w ośrodku warszawskim był prof. Zonn), ale zachęcał wszystkich swoich uczniów do pisania artykułów popularyzujących astronomię. W latach 1950–1954 był redaktorem naczelnym czasopisma „Urania” adresowanego do szerokich rzesz miłośników astronomii, a w latach 1953–1977 założonego przez siebie kwartalnika „Postępy Astronomii” – pisma skierowanego do bardziej zaawansowanego czytelnika. Każdy z uczniów, po wygłoszeniu referatu na seminarium naukowym, spotykał się często z propozycją „niech pan napisze o tym do «Postępów»”. Nie wypadało odmówić, więc „Postępy” nie cierpiały na brak dobrych materiałów. Wiele z tych artykułów stanowiło ważną pomoc dydaktyczną dla następnych pokoleń studentów. Redagował też obszerne, wieloautorskie dzieło Astronomia Popularna, które doczekało się kilku wydań.
W latach 60. i 70. w wielu krajach szybko rozwijały się badania kosmiczne. Również w Polsce powstał Komitet Badań Kosmicznych PAN, a nasz kraj brał udział w wielu międzynarodowych inicjatywach związanych z pokojowym wykorzystaniem przestrzeni kosmicznej. Powstała organizacja COSPAR, a w 1968 roku utworzono, wydawane w Europie Zachodniej, czasopismo „Astrophysics and Space Science”. Profesor Piotrowski od początku zaangażował się w rozwijanie badań kosmicznych w Polsce w celach pokojowych. Był członkiem międzynarodowej Rady COSPAR i członkiem pierwszej Rady Redakcyjnej wspomnianego czasopisma. Polska mogła rozwijać badania kosmiczne wyłącznie w ścisłym związku z ZSRR. Część środowiska astronomicznego była im raczej niechętna, bojąc się zbyt bliskiego związku z polityką. Profesor uważał, że te badania to przyszłość i należy w nie inwestować czas, energię i kapitał ludzki. Objął przewodnictwo Komitetu Badań Kosmicznych, był przedstawicielem Polski przy odpowiednim komitecie ONZ i sprawom badań kosmicznych poświęcał coraz więcej czasu. Polskie grupy badawcze uzyskały kilka ważnych wyników naukowych, biorąc udział w eksperymentach koordynowanych przez ZSRR. Po locie Mirosława Hermaszewskiego powstało Centrum Badań Kosmicznych PAN. Profesor był w jego powstanie głęboko zaangażowany – można powiedzieć, że był akuszerem tej instytucji. Przyszłość pokazała, że miał rację, stawiając na rozwój badań kosmicznych w Polsce. Po upadku PRL Centrum bez trudu nawiązało kontakty z Zachodem i obecnie jest pełnoprawnym uczestnikiem międzynarodowych programów naukowych.
Dzięki prof. Piotrowskiemu znaczenie zdobyło nie tylko Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Warszawskiego. Powstał cały, szeroko znany w świecie, warszawski ośrodek astrofizyczny. Na pogrzebie profesora przemawiało trzech dyrektorów warszawskich instytucji naukowych. Wszystkie rozwinęły się dzięki jego staraniom i wszystkie były kierowane przez jego uczniów. Dzieło uczonego jest w nich nadal rozwijane, a kolejne pokolenie astronomów utrzymuje światowy poziom badań. Wygląda na to, że zły los odwrócił się na trwałe.