Jerzy Pniewski

Urodzony 1 VI 1913 w Płocku. Studia matematyczne i fizyczne na UW (1930–1937), tamże asystent (1935), adiunkt (1945). Staż naukowy na Uniwersytecie w Liverpoolu (1948–1950). Doktorat na UW (1951), profesor UW (1954). Dyrektor Instytutu Fizyki Doświadczalnej (1953–1975), dziekan Wydziału Fizyki UW (1975–1981).

Fizyk; prowadził badania głównie w zakresie fizyki jądrowej wysokich energii i fizyki cząstek elementarnych; wspólnie z Marianem Danyszem odkrył hiperjądra (1952) i stany izomeryczne hiperjąder, współodkrywca podwójnego hiperjądra (1963); wraz z zespołem współpracowników zainicjował spektroskopię hiperjądrową.
Członek PAN (1964), Akademii Nauk w Heidelbergu (1974), Towarzystwa Naukowego Płockiego. Przewodniczący Komitetu Fizyki PAN (1975–1981).
Doktoraty honoris causa uniwersytetu w Lyonie (1975) i uniwersytetu w Heidelbergu (1980).
Zmarł 16 VI 1989 w Warszawie.

Delayed disintegration of a heavy nuclear fragment (współautor M. Danysz), „Philosophical Magazine” 1935, t. XLIV, s. 348; Narzędzia nowej fizyki, Warszawa 1948; Hiperjądra (współautor M. Danysz), Warszawa 1967; Hypernuclei and Hypernuclear Spectroscopy, Warszawa 1970; Wspomnienia autobiograficzne, Warszawa 1987.

A. Śródka, Uczeni polscy XIX-XX stulecia, t. III, Warszawa 1997, s. 439–441.

JANUSZ ZAKRZEWSKI

JERZY PNIEWSKI*

1913–1989

 

Odejście

Piszę te słowa, pozostając wciąż pod wrażeniem nagłej śmierci mego nauczyciela i mistrza, prof. Jerzego Pniewskiego (16 czerwca 1989). Brak dystansu czasowego powoduje, że będzie to wypowiedź bardziej osobista, niż zwykłe w takich okolicznościach wspomnienie. Mówiłem nad jego grobem w dniu 21 czerwca 1989 roku:

„Odszedł od nas Jerzy Pniewski. Trudno wyobrazić sobie «Hożą» bez niego. Jeszcze pod koniec kwietnia wysłaliśmy do druku wspólną pracę. Jeszcze kilka tygodni temu mówił na seminarium o swoich badaniach; jeszcze niecałe dwa tygodnie temu miał wykład we Wrocławiu; jeszcze kilka dni temu planował eksperyment hiperjądrowy w Stanach Zjednoczonych.

Mówił do mnie: «gdybym był o 10 lat młodszy, pojechałbym do Brookhaven i orałbym aż do końca».

Był dla nas nie tylko fizykiem: stanowił ostateczny autorytet; przychodziliśmy do niego w trudnych chwilach po radę i pomoc. Nigdy jej nie odmawiał, w podjętą sprawę angażował się bez reszty, aż do jej załatwienia. Zawsze mieliśmy świadomość jego wsparcia w razie potrzeby. Najważniejszym osiągnięciem w jego oczach byliśmy my, jego uczniowie. Pisał w swej autobiografii1: «Chyba największą radość może nam sprawić fakt, że nasi wychowankowie lub inni młodzi, nad którymi sprawowaliśmy pieczę, stają się samodzielni, gdy zaczynają działać niezależnie czyniąc to lepiej od nas, gdy już mają więcej od nas własnych doktorantów, czy wychowanków. Wreszcie, gdy znajdują się wśród nich ludzie, dla których Hoża staje się tym, czym była dla nas przez te wszystkie lata». Słowa te są dla nas jego testamentem”.

O tym, że profesor nie żyje, dowiedziałem się telefonicznie rano, 16 czerwca, od jego żony, pani Magdaleny Pniewskiej, wkrótce po jego śmierci. Po kilku telefonach do kolegów udałem się do Instytutu na Hożej, gdzie spotkałem się ze swym przyjacielem, prof. Andrzejem Kajetanem Wróblewskim, wówczas dziekanem Wydziału Fizyki UW. Wstrząśnięci nieoczekiwaną wiadomością zaczęliśmy formułować teksty nekrologów, teleksów do przyjaciół i kolegów profesora w Polsce i za granicą, notatek do prasy. Wkrótce przyłączył się do nas prof. Jacek Baranowski, dyrektor Instytutu Fizyki Doświadczalnej, prof. Marian Grynberg i inni koledzy. Dla „Życia Warszawy” (nr 149, 27 czerwca 1989 roku) Andrzej napisał o profesorze m.in.: „Chociaż działał w tak szerokim zakresie, to jednak najważniejsze było dla niego zawsze dobro ośrodka na Hożej. To przekonanie o konieczności pracy dla dobra ośrodka wpajał w uczniów i współpracowników. Ale dobro zbiorowości profesor zawsze widział jako pomyślność każdego z jej członków. Dlatego też drzwi jego gabinetu były otwarte dla każdego. Wielu, może zbyt wielu pracowników «Hożej» przychodziło, by zwierzyć się mu ze zmartwień i kłopotów; On cierpliwie każdego wysłuchiwał, starał się pocieszyć i pomóc. A gdy już się zaangażował w jakąś sprawę, to nie szczędził czasu i wysiłków i nigdy nie rezygnował z wytkniętego celu”.

Ostatni raz widziałem profesora dzień wcześniej; około południa, 15 czerwca, byłem u niego w lecznicy: opowiadał mi o kłopotach z nowo nabytym samochodem. Chociaż nie wyglądał i nie czuł się dobrze, nie ujawniał niepokoju co do stanu swego zdrowia. Musiałem wyjść, bo przywieziono przenośny elektrokardiograf; przy pożegnaniu prosił, bym go ponownie odwiedził pod wieczór. Jak się okazało, zaraz potem został – w obecności żony, która właśnie nadeszła – odwieziony na salę reanimacyjną ze stwierdzonym rozległym zawałem serca. W kilkanaście godzin później, rankiem następnego dnia, już nie żył.

Kilka słów o Jego życiu

Kiedy parę lat temu pisałem wspomnienie o prof. Marianie Danyszu2, zacząłem od opisu odkrycia materii hiperjądrowej na Hożej: „Tu, wraz z Jerzym Pniewskim dokonali oni w 1952 roku odkrycia hiperjąder, to jest jąder atomowych zawierających – oprócz nukleonów – związany hiperon Λ; odkrycia, które na zawsze wpisało ich imiona w historię fizyki. [...] Marian Danysz i Jerzy Pniewski zaobserwowali pierwsze hiperjądro w emulsji fotograficznej naświetlonej promieniami kosmicznymi w locie balonowym, przywiezionej przez Danysza po dłuższym pobycie naukowym w Anglii. [...] Tu nawiązuje się jego przyjaźń i trwała współpraca z Jerzym Pniewskim, przebywającym na stażu naukowym w Liverpoolu. [...] A w 1963 roku następuje z jego [M. Danysza – przyp. autora] udziałem – ponownie w Warszawie! – odkrycie pierwszego hiperjądra podwójnego, to jest jądra atomowego zawierającego dwa związane hiperony Λ. Wraz z dokonanym w tym samym roku (z Jerzym Pniewskim) odkryciem izomerii hiperjądrowej, ugruntowuje ono ostatecznie pozycję grupy warszawskiej w świecie naukowym fizyki wielkich energii”.

Współpraca Danysza i Pniewskiego – to historia zadziwiająca: Mariana Danysza interesowała nade wszystko istota zjawiska fizycznego, a nie jego szczegóły; Jerzego Pniewskiego przeciwnie – zrozumienia zjawiska szukał w niezmiernie drobiazgowej analizie, w tym rachunkowej, jego szczegółów. Cieszyło go, gdy po długiej i żmudnej pracy mógł podać jakąś liczbę, np. wartość energii wiązania hiperonu Λ w jądrze atomowym, z dokładnością do drugiej (znaczącej!) cyfry po przecinku (wraz z odpowiednim, skrupulatnie obliczonym błędem). A jednak ci tak bardzo się różniący w podejściu do fizyki ludzie potrafili współpracować ze sobą przez wiele lat, jakoś uzupełniając się wzajemnie. Profesor Pniewski tak o tym pisał w swej autobiografii3:

„Skrajnie różne cechy naszych charakterów odgrywały zawsze istotną rolę w naszej współpracy, w tym szczególnie w dyskusjach, przez co, być może, decydująco wpływały na znajdowanie najlepszych rozwiązań pojawiających się problemów – tak naukowych, jak i organizacyjnych. Marian imponował mi daleko posuniętym krytycyzmem naukowym, a niezależnie ogromnym zapałem i umiejętnością organizowania współpracy międzynarodowej. [...] Nieraz podziwiano Mariana i mnie, że przez tak wiele lat potrafiliśmy zgodnie ze sobą współpracować, uważano, że być może, tylko dlatego udało nam się czegoś tam dokonać. Myślę, że podstawą wszystkiego było to, że potrafiliśmy dobrze nawzajem się rozumieć i ostatecznie współpracować przez okres około 20 lat, mimo tak zasadniczych różnic charakterów lub może właśnie dlatego. Oczywiście doprowadzało to nieraz do ostrych spięć, które jednak zawsze były szybko rozładowywane”.

Autobiografia, z której pochodzi powyższy cytat, zawiera nie tylko dane biograficzne Jerzego Pniewskiego: zawiera też to, co bym nazwał jego filozofią życia. W „Ostatnim słowie autora”4 jest taki fragment: „Czytając samemu gotowy artykuł, z przerażeniem stwierdziłem, że czytelnik, który dobrnie do końca całości tekstu, odniesie wrażenie, że jest to dobrze wszystkim znana propaganda sukcesu. Trudno się tłumaczyć w takim przypadku, może jednak taka wersja odpowiada postawie skrajnego optymisty, za którego siebie zawsze uważałem, optymisty mającego silną wiarę, że każdemu niepowodzeniu można stawić czoło, że ludzi złych czy nieżyczliwych nie jest aż tak dużo. Byłem zawsze pewien, że do każdego można znaleźć jakąś drogę. Ponieważ poza tym pamięć zawsze działa wybiórczo, to w przypadku optymisty stara się niepowodzenia usunąć ze swego rejestru. Myślę również, że ktoś, kto obok pracy naukowej i dydaktycznej jest obarczony naprawdę ciężkimi obowiązkami administracyjno-organizacyjnymi, musi mieć bardzo silną wiarę w sens i sukces tego co robi, by po prostu nie przegrać wszystkiego”.

Wspomnienia autobiograficzne Jerzego Pniewskiego powinien przeczytać każdy, kogo zainteresuje życiorys tego niezwykłego człowieka, jednego z najwybitniejszych fizyków polskich; tu zdecydowałem się zamieścić obszerne cytaty z tych Wspomnień. Niżej przytoczę, w skrócie encyklopedycznym, tylko najważniejsze dane z jego życia.

Jerzy Pniewski, urodzony 1 czerwca 1913 roku w Płocku, tam też ukończył gimnazjum im. Marszałka Stanisława Małachowskiego, gdzie jego ojciec, Henryk Pniewski, matematyk, był nauczycielem. On właśnie wpoił w Jerzego głębokie zainteresowanie i zamiłowanie do matematyki. Z Płockiem pozostał Jerzy związany uczuciowo do końca życia, nie tylko za sprawą mieszkającej tam nadal rodziny5. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim, uzyskując magisterium z matematyki w 1936 roku i z fizyki w 1938 roku. Mimo iż wybrał fizykę, do końca życia interesował się matematyką, a rozwiązywanie problemów matematycznych stanowiło jego hobby. Z Uniwersytetem Warszawskim związał się w 1935 roku, kiedy, jako uczeń profesora Stefana Pieńkowskiego, podjął pracę w charakterze młodszego asystenta w Zakładzie Fizyki Doświadczalnej, przekształconym – już po wojnie, pod koniec lat 40. – w Instytut Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego. Działalność naukową Jerzego Pniewskiego w zakresie optyki molekularnej przerywa wojna; podczas okupacji naucza na tajnych kompletach uniwersyteckich, wykłada fizykę ogólną dla różnych wydziałów działającego w konspiracji Uniwersytetu Warszawskiego, którego rektorem był Stefan Pieńkowski. Po wojnie, wezwany z Kielc, gdzie po powstaniu warszawskim kontynuował nauczanie na tajnych kompletach, a następnie na tzw. Akademickich Kursach, powraca do Warszawy i od 1 sierpnia 1945 roku podejmuje pracę jako adiunkt, zajmując się, pod kierunkiem Pieńkowskiego, odbudową „Hożej” i organizacją działalności dydaktycznej. Po trzech latach wyczerpującej pracy w Warszawie, Jerzy Pniewski wyjeżdża, wysłany przez profesora Pieńkowskiego, do Anglii, gdzie w latach 1948–1950 odbywa dwuletni staż naukowy na uniwersytecie w Liverpoolu. Zajmuje się badaniami z zakresu spektroskopii beta i na podstawie wykonanej tam pracy otrzymuje w 1951 roku stopień naukowy doktora nauk matematyczno-fizycznych w Uniwersytecie Warszawskim. Po powrocie w 1952 roku do Warszawy Mariana Danysza, z którym Jerzy Pniewski zaprzyjaźnił się pod koniec swego pobytu w Liverpoolu (Danysz przeniósł się wkrótce do Bristolu), zapoczątkowują fizykę hiperjądrową, odkrywając w 1952 roku nowy rodzaj materii jądrowej – materię hiperjądrową (o czym pisałem wyżej). W listopadzie 1953 roku, po nagłej śmierci Stefana Pieńkowskiego (20 listopada 1953), Jerzy Pniewski obejmuje kierownictwo Instytutu Fizyki Doświadczalnej UW, pozostając na stanowisku dyrektora do 1975 roku, a przez następne sześć lat pełniąc funkcję dziekana Wydziału Fizyki UW. Przez wiele lat był kierownikiem Katedry Fizyki Doświadczalnej, a następnie Katedry Fizyki Cząstek Elementarnych. Przez 15 lat był też jednocześnie kierownikiem jednego z zakładów Instytutu Badań Jądrowych (powstałego w 1955 roku). W 1954 roku zostaje profesorem nadzwyczajnym, a w 1963 – profesorem zwyczajnym w Uniwersytecie Warszawskim. W 1964 roku zostaje wybrany na członka korespondenta Polskiej Akademii Nauk, a w 1971 – na członka rzeczywistego.

Pierwsze pięć lat kierowania Instytutem odsuwa go całkowicie od własnej pracy badawczej; cały swój czas i energię poświęca pracy organizacyjnej. Odciążony od tych obowiązków w 1958 roku, powraca do pracy naukowej, przede wszystkim do kontynuacji prac z zakresu fizyki hiperjądrowej. Uczestniczy w istotny sposób w badaniach nad zaobserwowanym w Warszawie pierwszym hiperjądrem podwójnym, zawierającym dwa związane hiperony Λ. W 1962 roku wysuwa – wraz z Marianem Danyszem – hipotezę izomerii hiperjądrowej na podstawie analizy rozpadu paru znanych przypadków hiperhelu 7. Można to uważać za początek nowego działu fizyki hiperjąder – spektroskopii hiperjądrowej. Pod koniec lat 60. rozpoczyna serię eksperymentów techniką licznikową, poszukując przejść elektromagnetycznych we wzbudzonych hiperjądrach.

Wraz z Henrykiem Piekarzem i Jadwigą Piekarz przeprowadza pierwszy eksperyment w Zjednoczonym Instytucie Badań Jądrowych w Dubnej, a następnie wraz z fizykami z Heidelbergu, kierowanymi przez Bogdana Povha i Volkera Soergela, podejmuje ten eksperyment w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych CERN w Genewie. Eksperyment w CERN-ie, zakończony w 1971 roku, doprowadził do zaobserwowania fotonów γ powstających w przejściach elektromagnetycznych w hiperwodorze 4 i hiperhelu 4. Dalsze prace w tej dziedzinie kontynuował Pniewski we współpracy z fizykami z Lyonu, których kierownikiem był Mark Gusakow, uzyskując ostateczne wyniki w 1979 roku; dały one nowe, istotne informacje o oddziaływaniu spinowym hiperonu Λ z nukleonami. W 1971 roku Jerzy Pniewski został wybrany na członka zagranicznego Akademii Nauk w Heidelbergu; w 1975 roku otrzymał doktorat honorowy Uniwersytetu Claude Bernarda w Lyonie, a w 1980 roku – Uniwersytetu Karola Ruprechta w Heidelbergu. Polskie Towarzystwo Fizyczne przyznało mu w 1969 roku swe najwyższe odznaczenie: Medal im. Mariana Smoluchowskiego, a Polska Akademia Nauk w 1983 roku – Medal im. Mikołaja Kopernika. Był też wyróżniony licznymi nagrodami i wysokimi odznaczeniami państwowymi. Dbał o dobro całej fizyki polskiej, nie tylko swojej specjalności; całego Uniwersytetu, nie tylko Instytutu na Hożej. Troszczył się też o potrzeby mniejszych ośrodków fizyki w Polsce. Cieszył się uznaniem i powszechną sympatią fizyków w kraju i za granicą, z wieloma z nich był po imieniu. Przeszedł na emeryturę w 1983 roku, pozostając nadal związany z Instytutem Fizyki Doświadczalnej, gdzie przychodził codziennie i był rzeczywiście aktywny. Przygotowywał prace naukowe, uczestniczył w posiedzeniu rad Instytutu i Wydziału, w działalności różnych komisji i komitetów i towarzystw naukowych. Brał udział w seminariach; sam prowadził comiesięczne konwersatorium w Instytucie Fizyki Doświadczalnej. Starannie dobierał wykładowców, troszcząc się o to, by referaty nie były zbyt specjalistyczne, lecz zrozumiałe dla szerszego grona. Cieszył się, gdy frekwencja na konwersatoriach była duża, gdy przychodzili na nie słuchacze spoza „Hożej” (referaty dotyczyły często nie tylko fizyki, lecz również nauk pokrewnych). 8 czerwca wygłosił swój ostatni referat na temat hiperjąder we Wrocławiu. 12 czerwca 1989 roku brał po raz ostatni udział w posiedzeniu Rady Wydziału Fizyki UW. Zmarł 16 czerwca 1989 roku.

Pozostawił po sobie bogaty dorobek w postaci publikacji naukowych, wykładów konferencyjnych i artykułów przeglądowych oraz popularnonaukowych. Jak już wspomniałem, stworzył – wraz z Marianem Danyszem – nowy dział fizyki, zwanej fizyką hiperjądrową. W 1963 roku, w St. Cergue (Szwajcaria), odbyła się pierwsza konferencja międzynarodowa poświęcona hiperjądrom6; od tego czasu odbyło się wiele takich konferencji, z których jedną zorganizowaliśmy w Jabłonnie pod Warszawą w 1979 roku7. Fizyka hiperjądrowa dyskutowana była również podczas wielu innych konferencji dotyczących fizyki wielkich energii i cząstek elementarnych. Jerzy Pniewski ocenił w 1986 roku8, że „W ponad 30-letnim okresie badań fizyki hiperjądrowej opublikowano ogółem około 700 prac eksperymentalnych i 850 teoretycznych oraz co najmniej 150 artykułów przeglądowych i popularnonaukowych”. Autorami bądź współautorami wielu z nich byli fizycy polscy. Odkrycie hiperjąder wkrótce znalazło się w podręcznikach fizyki; przytoczę tylko dwa przykłady: książkę A. Piekary9 i podręcznik K. N. Muchina10. Fakt, że hiperony Λ stanowią, wraz z nukleonami, budulec materii jądrowej, należy obecnie do kanonu naszej wiedzy.

Nasza współpraca

Spośród uczniów prof. Pniewskiego, najbardziej z nim związani byliśmy my, Andrzej Kajetan Wróblewski i ja, chociaż każdy z nas w inny sposób. Andrzej, poza pracą magisterską i kilkoma pierwszymi publikacjami dotyczącymi własności hiperonów A, nie współpracował naukowo z profesorem. Pod wpływem Mariana Danysza wcześnie zajął się inną tematyką naukową, posługując się techniką komór pęcherzykowych. Znacznie za to bliżej niż ja współpracował z prof. Pniewskim w zakresie obowiązków administracyjnych11:

„Nasi bezpośredni wychowankowie już w drugiej połowie lat 60. mogli wejść do kolegium dyrekcyjnego, a Andrzej Wróblewski w 1975 roku mógł przejąć ode mnie obowiązki dyrektora całego Instytutu na dwie trzyletnie kadencje i wypełniać je z pewnością nie gorzej ode mnie. Wróblewski, poza swą działalnością naukową, imponował mi swoimi zainteresowaniami astronomią i historią fizyki. Stał się człowiekiem podejmującym liczne obowiązki ważne dla całej fizyki i innych nauk”.

Moja współpraca z profesorem wynikała raczej ze wspólnych zainteresowań naukowych fizyką hiperjąder. Natomiast i Andrzej, i ja prof. Pniewskiemu zawdzięczamy wpojone nam przez niego zamiłowanie i szacunek dla zajęć dydaktycznych, które profesor cenił niezmiernie wysoko. Sam lubił wykładać i był bardzo dobrym wykładowcą. Bardzo starannie przygotowywał też pokazy, nieraz do późnej nocy w dniu poprzedzającym wykład.

Pierwsze moje bezpośrednie zetknięcie z prof. Pniewskim nastąpiło wiosną 1957 roku, kiedy oddałem prof. Danyszowi maszynopis wykonanej u niego pracy magisterskiej poświęconej analizie hiperjąder niemezonowych. Byłem już wtedy zatrudniony w Instytucie Fizyki Doświadczalnej w charakterze zastępcy asystenta (od 1 stycznia 1956 roku).

Pewnego dnia prof. Pniewski, ówczesny dyrektor Instytutu, wezwał mnie do siebie. Jego gabinet dyrektorski znajdował się wówczas przy korytarzu w starym budynku obok Biblioteki Doświadczalnej, ale rozmowę prowadziliśmy, chodząc tam i z powrotem wzdłuż korytarza. Wielce przejęty słuchałem jego uwag na temat tego, że na końcu mego maszynopisu umieściłem podziękowanie za okazaną mi pomoc pani Pelagii Ciok, współpracownicy prof. Danysza, pomijając samego Danysza. Podkreślając rolę prof. Danysza przy wyborze tematu rozprawy magisterskiej, profesor doradził mi zmianę tekstu podziękowań. Byłem w tych czasach młody i zbuntowany, wobec czego wysłuchawszy profesora, a nie podzielając w pełni jego racji, usunąłem w całości stronę z podziękowaniem (co nie zostało później skomentowane). W wiele lat po tym wydarzeniu doszedłem do wniosku, że jego rada była oczywiście słuszna! Ten początek naszej bezpośredniej znajomości jest dosyć charakterystyczny dla naszych późniejszych stosunków: nigdy nie lubiłem, by mi narzucał swe zdanie (choć często okazywało się, że to on właśnie miał rację – co mu zresztą w końcu przyznawałem). O początku naszej współpracy naukowej tak wspomina prof. Pniewski w swej autobiografii12:

„Hiperjądra odkrywane w latach 50. należały do lekkich, podczas gdy ciężkich na razie nie można było obserwować bezpośrednio. Jednak Janusz Zakrzewski, w czasie pobytu w Bristolu, wskazał właściwą drogę do ich wykrycia i wraz z kolegami z tamtego ośrodka istotnie je zaobserwował. W latach 60. cały cykl pracy z tej dziedziny został podjęty w Warszawie w ramach Europejskiej Współpracy K.

W roku 1963 w odpowiednio naświetlanej emulsji, należącej do tej współpracy, zostało odkryte w Warszawie pierwsze hiperjądro podwójne, wiążące dwa hiperony Λ. W zasadzie teoretycy przewidywali istnienie takich hiperjąder parę lat wcześniej i nawet pojawiły się prace eksperymentalne opisujące domniemane przypadki takich struktur, niestety ich identyfikacja była daleka od jednoznaczności. Zakrzewski pierwszy zwrócił uwagę na jeden z przypadków znalezionych przez nasz personel techniczny, sugerując, że może on być kandydatem na hiperjądro podwójne. Trzy miesiące intensywnej pracy pięcioosobowego zespołu, w skład którego poza nami trzema [tj. Marianem Danyszem, Jerzym Pniewskim i Januszem Zakrzewskim – przyp. autora] wchodzili młodsi fizycy – Krystyna Garbowska i Tadeusz Pniewski, dowiodły, że był to pierwszy dobrze udokumentowany przypadek z dwoma hiperonami Λ”.

Chociaż bezpośrednią współpracę z prof. Pniewskim utrzymywałem w zasadzie tylko do końca lat 60., mój kontakt z fizyką hiperjądrową trwał znacznie dłużej. Wraz z profesorem organizowałem podstawy pracowni detektorów przygotowującej aparaturę elektroniczną do eksperymentów prowadzonych przez profesora pod koniec lat 60. w Dubnej i w latach 70. w Genewie. Podsumowaniem naszej działalności w tej dziedzinie był wspólnie opublikowany w „Nukleonice”, w 1975 roku, artykuł przeglądowy na temat spektroskopii hiperjądrowej13. I wreszcie nasza praca ostatnia, wysłana do druku w „Proceedings of the Royal Society” w kwietniu 1989 roku, dotyczyła pewnych aspektów analizy pierwszego hiperjądra podwójnego, znalezionego ponad ćwierć wieku wcześniej w Warszawie14. Praca ta, napisana z inicjatywy prof. Pniewskiego, wraz z kilkoma wybitnymi fizykami brytyjskimi, stanowi dla mnie klamrę spinającą naszą współpracę.

W tych latach, kiedy ja zajmowałem się już inną tematyką z dziedziny fizyki wielkich energii, a prof. Pniewski pozostawał wierny fizyce hiperjądrowej, nadal – jak poprzednio – dawał mi do czytania z prośbą o poprawki i komentarze wszystkie swoje publikacje i artykuły, a nawet listy prywatne pisane do znajomych fizyków. Był niezmiernie ostrożny i krytyczny w stosunku do swoich tekstów, zmieniał i poprawiał je wielokrotnie, cenił proponowane zmiany (choć nie zawsze je wprowadzał). Teksty swoje dawał do czytania i innym swoim kolegom i uczniom, przede wszystkim Andrzejowi.

Był bardzo wymagający wobec siebie – ale i wobec swoich współpracowników. Wspominałem już o tym, jak dużą wagę przywiązywał do zajęć dydaktycznych. Pierwszy raz współpracowałem z nim w tej dziedzinie, prowadząc w 1958 roku ćwiczenia rachunkowe do jego wykładu z fizyki jądrowej dla studentów III roku fizyki. Polecił mi chodzić na swoje wykłady i prowadzić notatki (które czasem sprawdzał), dyskutował ze mną problemy, które chciał, bym omawiał na ćwiczeniach. Był bardzo punktualny, nie dopuszczał możliwości spóźnienia się na zajęcia (sam będąc punktualny i obowiązkowy, nie miałem z tym trudności). Szybko zresztą zaczął zostawiać mi większą swobodę w doborze materiału do ćwiczeń, chętnie natomiast dyskutował ze mną na różne tematy związane ze swoim wykładem. Była to dla mnie naprawdę wspaniała szkoła, z której wyniosłem doświadczenia na całe życie. O nieco późniejszym fragmencie naszej współpracy w dziedzinie dydaktyki opowiada jego wspomnienie następującego incydentu15:

„Wydaje mi się, że w stosunku do ludzi bezpośrednio mi podlegających stosowałem raczej ostrą dyscyplinę. Pamiętam, jak w roku 1962 w związku z nagłą chorobą jednego z wykładowców zdecydowałem, że powinien go zastąpić Janusz Zakrzewski, który świeżo wrócił z doktoratem po paroletnim pobycie w Bristolu. Mój wieczorny telefon został przyjęty z niedowierzaniem i wymówką, że on w żadnym razie nie będzie w stanie tego wykładu wygłosić, mając niemal tylko noc na jego przygotowanie. Moja reakcja była dość bezpośrednia: – Przepraszam, rzekłem, czy ja rozmawiam z jednym z najlepszych naszych fizyków, doktorem uniwersytetu bristolskiego, czy...? – i tu wymieniłem nazwisko niezbyt bystrego fizyka. – Jestem przekonany, że pan jutro mieć będzie ten wykład – i słuchawkę odłożyłem na widełki. Na drugi dzień Janusz przybiegł do mnie rozradowany, mówiąc, że ten wykład naprawdę mu się udał, że jest bardzo szczęśliwy i rad, że tak się właśnie stało, choć tej nocy prawie oka nie zmrużył. Tak rozpoczął swe wykłady jeden z najlepszych naszych wykładowców”.

Z upływem czasu, moje stosunki z profesorem pogłębiały się, nabierały nowego charakteru, trochę jak między ojcem a synem. Kiedy w 1966 roku wracałem po rocznym pobycie ze Stanów Zjednoczonych do Warszawy, zatrzymałem się w Genewie by odebrać tam samochód, za który zapłaciłem, będąc jeszcze w Chicago. Planowałem powrót przez Szwajcarię i Austrię wraz z rodziną, która przebywała ze mną w Stanach Zjednoczonych i matką, która specjalnie w tym celu przyjechała do Genewy (ojciec zmarł w 1965). I właśnie w CERNie otrzymałem telegram od prof. Pniewskiego zabraniający mi jazdy samochodem przez Europę, co motywował tym, że od niedawna dopiero miałem prawo jazdy (otrzymałem je podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych). Posłuchałem go, jadąc do Wiednia pociągiem, a stąd samolotem do Warszawy; samochód zaparkowałem przy stacji w Genewie, pozostawiając drugą parę kluczyków jednemu z naszych kolegów, znanemu z bardzo szybkiej i niezbyt bezpiecznej jazdy (do Warszawy dojechał jednak w kilka dni później szczęśliwie i bez wypadku). Obie te decyzje wzbudziły zdumienie moich kolegów, ale profesor oświadczył mi, że nie miał wątpliwości, iż go posłucham – a on nie chciał narażać na wypadek swego ucznia, który jeszcze miał za małe doświadczenie, by prowadzić samochód przez całą Europę.

Ten, niemal ojcowski, stosunek do mnie przejawiał się i w innych sprawach. Na dłuższe pobyty zagraniczne wyjeżdżałem z żoną i z dziećmi, co pod koniec lat 50. i w latach 60. nie było łatwe. Załatwiał to prof. Pniewski, interweniując na najwyższych szczeblach w Ministerstwie Szkół Wyższych i w Komitecie Centralnym, gdzie gwarantował mój powrót, nawet jeśli wyjadę z rodziną. Oczywiście miałem propozycje pozostania za granicą i bardzo to dziwiło moich zagranicznych rozmówców, kiedy odmawiałem, mimo że – jak argumentowali – miałem rodzinę ze sobą. Jednak, pomijając nawet inne względy, nigdy nie dopuszczałem możliwości pozostania w tej sytuacji za granicą, gdyż zawiódłbym zaufanie profesora – a lojalność wobec niego uważałem za swój obowiązek. Wiele lat później spytałem go, czy kiedykolwiek miał wątpliwości co do mego powrotu; odparł mi, że nie, nigdy. Zaufanie więc było obustronne. Wiem, że w podobny sposób profesor pomagał też wyjeżdżać innym fizykom i ich rodzinom.

Był bowiem człowiekiem dobrym, wrażliwym na ludzką niedolę, choroby, nigdy nie odmawiał pomocy, często sam ją inicjował, wspierał finansowo (nieraz tak, aby zainteresowany o tym nie wiedział). Miał serdeczny stosunek do ludzi, starał się w każdym widzieć jakieś dobre strony, zrozumieć jego postępowanie. Jeśli zrobił komuś – czasem bezwiednie – jakąś przykrość, starał się to szybko naprawić. Ufał ludziom, choć zdarzało się, że wykorzystywano jego uczynność i ofiarność. Uwagi krytyczne przekazywał „delikwentowi” w formie kategorycznej, jeśli tylko przekonany był o swojej racji, ale czynił to w cztery oczy tak, aby go nie pognębić, upokorzyć, nie zawstydzać przy innych. Był rzeczowy, nie sentymentalny (chociaż pamiętał o wszystkich rocznicach, imieninach i przy czym mnie wielokrotnie zawstydzał, gdyż ja o nich nigdy nie pamiętałem). Nie lubił pocieszać słownie w strapieniach, wręcz mówił, że tego nie potrafi, ale działał tak, aby pomóc konkretnie. Był taką skrzynką, do której inni wrzucali swoje kłopoty, a on na ogół nie pozostawał wobec nich obojętny. Obciążało go to jednak bardzo, przede wszystkim psychicznie. Były dni jak mówił, że drzwi do jego pokoju nie zamykały się, bo stale ktoś przychodził po radę.

Wspomniałem już o tym, jak głęboko angażował się w sprawy, których załatwienia się podjął. Wielokrotnie sprawdzał, czyjego polecenia były wykonane. Mawiał: „nikt nigdy nic nie załatwi” i w rezultacie obciążał się nadmiernie obowiązkami, które z powodzeniem mógłby zlecić komuś innemu.

Profesor mało chorował. Jeśli nawet coś mu dolegało, nie przyznawał się do tego, nie chciał niczyjej pomocy ani wyręczania. Leczył się sam, twierdził, że organizm sam najlepiej wie czego mu potrzeba, a z pomocy lekarskiej korzystał w ostateczności. Drażniło go, gdy ktoś stale narzekał na swoje dolegliwości.

Stosunki rodzinne cenił profesor bardzo wysoko; długo przekonywał moją żonę, kiedy pierwszy raz, sam, wyjeżdżałem do Bristolu, o konieczności tego wyjazdu dla mej dalszej pracy naukowej (później zresztą pomógł w jej przyjeździe do mnie). Podczas różnych wspólnych wyjazdów konferencyjnych za granicę zawstydzał nas czasem pytaniem, czy mamy zdjęcia naszych żon przy sobie – on je zawsze miał i od zakupów dla żony zaczynał swoje pobyty zagraniczne. Jej też poświęcił ostatnie słowa swej autobiografii16:

„Chciałbym w tym ostatnim słowie wyrazić swą przeogromną wdzięczność mej żonie Marii Magdalenie za jej stałe wsparcie moralne, jakiego mi udzielała przez wszystkie lata kierowania placówką naukową, a szczególnie za jej pomoc umożliwiającą mi przetrwanie wszystkich najtrudniejszych chwil tego okresu”.

Choć zawsze, znajdując się w niedzielę za granicą, chodziliśmy razem do kościoła na mszę, o sprawach naszej wiary nigdy nie rozmawialiśmy, przyjmując ją za coś oczywistego. Czasem mówił żartobliwie, że Pan Bóg pozwala fizykom podglądać swe tajemnice do czasu, kiedy zaczynają wiedzieć zbyt wiele. Wtedy dopuszcza, by diabełki wprowadzały komplikacje, zmuszające fizyków do dalszych wysiłków aż do czasu, kiedy... itd. W stosunkach towarzyskich dominował zebranych, opowiadał chętnie różne historyjki ze swego życia, a także pokazywał sztuczki magiczne, do których rekwizyty nabywał w specjalnych sklepach za granicą. Kilkakrotnie towarzyszyłem mu w tych zakupach; w niektórych sklepach znali go jako poważnego klienta, którego byle co nie zadowoli. Najchętniej kupował rekwizyty, w których wykorzystywano jakąś prostą zasadę fizyki. Podczas obiadów konferencyjnych miał w kieszeni kilka takich przedmiocików, które demonstrował z dużą wprawą. Szczególnie lubił dawać młodszym kolegom malutką, czterocentymetrową wanienkę, do której trzeba było włożyć laleczkę, co im się oczywiście nie udawało: laleczka wyskakiwała, jak żywa, z wanienki. On tego potrafił dokonać natychmiast śmiejąc się z tych, którym się nie udało i mówił żartobliwie, że trzeba mieć do tego odpowiedni wiek i doświadczenie (w zabawce tej wykorzystano zjawisko wypychania jednoimiennych biegunów dwóch magnesów, odpowiednio przesuwanych). Koniecznie musiał rozumieć do końca działanie każdej sztuczki; kiedy na Zachodzie pojawiły się kostki Rubika, mimo wysokiej wówczas ceny kupił dwa egzemplarze i jeden rozłożył na części, by zrozumieć mechanizm działania (był jedynym znanym mi człowiekiem, który potrafił wytłumaczyć ten mechanizm!).

Wspomniałem wyżej o jego zamiłowaniu do matematyki. Lubił jednak rozwiązywać nie tylko zadania matematyczne, ale również szachowe i brydżowe, układać pasjanse – takie, przy stawianiu których trzeba było myśleć, przewidywać najlepsze warianty. Bawił się kalkulatorem programowalnym, wykorzystując go zarówno do obliczeń związanych z pracą naukową, jak i do układania różnych programów, niezwiązanych z fizyką. Nauczył się też pisać na komputerze (IBM PC) i cieszył się zmyślnością tego urządzenia.

W czasie letnich wakacji – jeśli nie przygotowywał referatów na konferencje, które często odbywały się jesienią – czytał dla odpoczynku powieści kryminalne oraz science fiction. Ale uznawał tylko takie, w których nie było ewidentnych nonsensów podważających podstawowe prawa fizyki. Zbierał też znaczki i bardzo lubił prowadzić samochód.

Profesor Pniewski nie był człowiekiem łatwym we współpracy; był arbitralny, przekonany o słuszności swego zdania, które niełatwo zmieniał. Ponieważ to ja miałem bardzo zdecydowane poglądy, prowadziło to czasem do zatargów, z których dwa, na początku lat 60. i na początku lat 70., rzutowały przez dłuższy czas na nasze wzajemne stosunki. W obu przypadkach chodziło o politykę naukową i związane z nią sprawy personalne, umieliśmy jednak obaj rozładować jakoś te spięcia i nie naruszyły one naszej bliskości. O rozładowywaniu spięć pisze prof. Pniewski17:

„Jednak takie spięcia zdarzały się również między samymi fizykami. Wyglądały one zupełnie inaczej, gdy pojawiały się na gruncie czysto naukowym, powiedziałbym – traktowaliśmy je wtedy raczej jako coś naturalnego, mimo że mogły być niemniej ostre. Natomiast w sprawach organizacyjnych odzwierciedlały różnice naszych poglądów na temat sposobu ich załatwiania”.

Pod względem zainteresowań naukowych i sposobu podejścia do fizyki byłem zresztą znacznie bliższy Marianowi Danyszowi niż Jerzemu Pniewskiemu – być może to również przyczyniało się zarówno do powodzenia naszej współpracy, jak i do pojawienia się różnic w podejściu do rozwiązywania różnych zagadnień. Jerzy (Danysz i Pniewski przeszli z nami na tę poufałą formę pod koniec 1970 roku) cenił nasze indywidualności i bardzo wcześnie starał się nas, to jest swych najbliższych współpracowników, Andrzeja i mnie, usamodzielnić. Dbał też o to, by nie faworyzować jednego kosztem drugiego, co by mogło doprowadzać do zbędnych konfliktów. Powtarzał często, że w naszej jedności jest siła.

Ja zostałem kierownikiem Zakładu Fizyki Jądrowej Wysokich Energii przy Katedrze Fizyki Cząstek Elementarnych już w 1965 roku, a po zniesieniu Katedr – kierownikiem utworzonego wówczas Zakładu Fizyki Wysokich Energii (którego pracownikiem był Jerzy). Żartował czasem, że jestem teraz jego szefem (sam był dyrektorem Instytutu!). Podobnie Andrzej został kierownikiem Zakładu Cząstek Elementarnych, przejmując go po Marianie Danyszu. Mimo że formalnie byłem kierownikiem Zakładu, każdą decyzję konsultowałem z Jerzym, który też wprowadzał mnie w tajniki finansowania badań naukowych i przedstawiał swoim dotychczasowym rozmówcom w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego, Nauki i Techniki. Często do siebie telefonowaliśmy, ja zawsze dzwoniłem do Jerzego przed wyjazdem za granicę i po powrocie, a także w Sylwestra moje pierwsze życzenia noworoczne składałem mu przez telefon. Miałem zawsze świadomość, że w razie potrzeby mam się do kogo odwołać po pomoc. Powiedział mi kiedyś: „Działaj! Jeśli nawet popełnisz błąd – ja cię poprę”. Brak mi teraz tych telefonów i rozmów z nim; przed podjęciem ważniejszej decyzji zastanawiam się często, jakiej rady Jerzy by mi udzielił. Może i dziś wspiera mnie u Tego, u Kogo przebywa obecnie?

Chciałbym wyrazić głęboką wdzięczność pani Magdalenie Pniewskiej za liczne rozmowy i uzupełnienia wzbogacające to wspomnienie o profesorze. Pragnę też podziękować jej za krytyczną lekturę rękopisu i wprowadzone poprawki.

*Tekst opublikowany pierwotnie w: „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1991, R. 36, s. 103119. Opuszczono podany tam szczegółowy spis publikacji i referatów Jerzego Pniewskiego.

1J. Pniewski, Wspomnienia autobiograficzne, „Kwartalnik Historii Nauki i techniki” 1988, R. 33, nr 2, s. 325–326.

2J. A. Zakrzewski, „Postępy Fizyki” 1987, t. XXXVIII, z. 59; przedruk w tym tomie [przyp. red.].

3J. Pniewski, Wspomnienia autobiograficzne..., op. cit., s. 301–302.

4Ibidem, op. cit., s. 326–327.

5J. Chojnacki, „Mowa żałobna oraz wywiad z Profesorem, „Tygodnik Płocki” 1989, R. 29 (889).

6Proceedings of the International Conference on Hyperfragments, St. Cergue, 28–30 marca 1963 roku, CERN 64–1, Genewa 1964.

7Proceedings of the Internatinal Conference on Hypernuclear and Low Energy Kaon Physics, Jabłonna, 11–15 września 1979 roku, „Nukleonika” 1980, t. XXV, s. 341.

8J. Pniewski, „Postępy Fizyki” 1986, t. XXXVII, s. 113.

9A. Piekara, Elektryczność i budowa materii, Warszawa 1955.

10K. N. Muchin, Doświadczalna fizyka jądrowa, t. I, II (tłum. z ros.), Warszawa 1978.

11J . Pniewski, Wspomnienia autobiograficzne..., op. cit., s. 311–312.

12Ibidem, op. cit., s. 303–304.

13J. Pniewski i J. A. Zakrzewski, „Nukleonika” 1975, t. XX, s. 43.

14R. H. Dalitz, D. H. Davis, R. H. Fowler, A. Montwill, J. Pniewski, J. A. Zakrzewski, „Proceedings. Of the Royal Society Of London A” 1989, t. I, s. 426.

15J. Pniewski, Wspomnienia autobiograficzne..., op. cit., s. 312.

16Ibidem, op. cit. s. 327.

17Ibidem, op. cit., s. 323.